uwolnić się z syndromów

Wiecie kto to Lewis Capaldi…?
Szkocki piosenkarz i autor tekstów.
Ma taki znany utwór „Someone You Loved”.
Ja najbardziej lubię to nagranie w wykonaniu koncertowym z Londynu, gdzie na scenie występuje wraz z Jamesem Bayem. (zostawiam Wam go na dole wpisu.)
Lewis ma głęboki, piękny głos i zespół Tourette’a.
Lewis doszedł na szczyty list przebojów , zdobył prestiżowe notowania, nominacje i nagrody dla swoich utworów. Certyfikaty platynowych płyt.
Ale zanim je odebrał, musiał wraz ze swoim zespołem wyjść do sklepu, do szkoły, na miasto.
Musiał zmierzyć się z natrętnym wzrokiem innych ludzi, ze swoim strachem, kompleksami, obawami, żalem, złością. Musiał zmierzyć się ze wszystkim tym, na co zespół Tourette’a go wystawił. On zdeptał owe przeciwności aby dojść na sam szczyt.
Myślę, że tylko On sam wie, jak niewyobrażalnie ciężka była to droga.
Dostał zjawiskowy głos i zespół Tourette’a.
Często droga prowadząca na górę z zaledwie zjawiskowym głosem, usłana jest ostrymi, twardymi i ciężkimi kamieniami… Nie chcę nawet myśleć, jak ciężka to była wyprawa z ciężarem, którego puścić nie możesz. Z którego wyzwolić się nie da.
Każda próba, każda wizyta w studiu nagrań i każde spotkanie z ludźmi, kiedy Twoje ciało zawstydza Cię przekraczając granice utartej normalności.
Możemy wyjść do ludzi bez nogi. Możemy wyjść do ludzi z depresją. Możemy wyjść ze złamanym życiem na pół. Jednakże ze wszystkim tym, możemy siedzieć niezauważalnie w kinie, autobusie. Kupić napój w budce na festynie. Zgubić się w tłumie. Przejść obojętnie. Niezauważalnie. Przemilczeć.
Z zespołem Tourette’a nie schowamy się nigdzie. I nie przed ludźmi, bo Oni nie stanowią największego problemu. Przed samym sobą nie schowamy się nigdzie.
W kinie zaburzymy ciszę, przy budce kilka razy powtórzymy zamówienie, w autobusie będą zerkać z troską, czy należy pomóc…
Kompleksy, wszystko to, uwydatnią dziesiątki razy mocniej. Intensywniej odczujemy każdy wzrok, każde nasze nietypowe zachowanie.
Dlaczego o tym pisze…?
Trafiłam ostatnio na nagranie Lewisa z koncertu w Pradze.
Wykonuje swoją piosenkę podczas której dostaje ataku i poprzez wykrzywianie głowy nie może kontynuować. I wtedy… (Jak ja się na tym wzruszam.) Cały stadion śpiewa za niego.
On stoi na środku tej wielkiej sceny, przed nim ogromna publiczność i a cappella kończą jego utwór.
Dla mnie zjawiskowy obrazek. Obraz pokazujący piękno człowieka. Siłę tego jednego i wsparcie tych tysięcy.
Jednakże to, co przyciągnęło moje myśli najbardziej, to droga. Droga Lewisa Capaldiego, którą musiał iść aby dojść w to miejsce.
W sklepie patrzy na nas ekspedientka, w autobusie może dziesięć, może piętnaście osób.
Na scenie patrzą na Niego tysiące. Tylko na Niego. I Jego Tourette’a.
Jak wiele musiała przepracować Jego głowa. Jak wiele przecierpieć i zwalczyć.
Dostajemy jakiś bagaż na życie. Najczęściej wciąż mówimy o tym, jak wiele waży. Wciąż się skarżymy na uszy, które pod ciężarem wżynają się w ramiona, na to, że wiecznie przemaka i trzeba tą zawartość wyciągać i suszyć. Wkładać od nowa aby dalej nieść.
Pomyślcie sobie o bagażu Lewisa Capaldiego.
Jeśli nawet nasz bagaż jest przesadny, możemy go często przed innymi ukryć (choć nie wiem po co, bo żyjemy dla siebie i chowając go przed innymi dokładamy sobie na dno owego plecaka najcięższe z kamieni.).
Możemy nad naszym bagażem pracować i każdego dnia wyciągać po jednym z ciężarów. Przyglądać się mu, oceniać jego wartość i przydatność aby potem go z tego plecaka na zawsze wyrzucić.
Lewis nie ma możliwości schowania swego plecaka jak i opróżnienia swojego bagażu z zespołu Tourette’a.
Zatem zrobił najlepsze co mógł. Niesie ten plecak i wbrew wszystkiemu próbuje go lekceważyć. Podopinał dobrze paski, mocno dociągnął ten na wysokości klatki piersiowej i niesie Mu się lżej.
Kiedy stoi na tej scenie i słychać śpiew Jego fanów mam wrażenie, że ten jego bagaż jest dla wielu nie tyle inspiracją, co lekcją, która uświadamia nam nasze możliwości.
Dostajemy talenty, narzędzia, zdrowie a tak wiele nam się nie chce. Tak wielu spraw się nie podejmujemy. Nie, nie mówię o wielkich kwestiach. Mówię chociażby o zasadzeniu rzodkiewki na wiosnę.
Tak mało potrzebujemy do tego aby działać, aby odnaleźć sens. A nie szukamy.
Patrzę na Niego i myślę jak wiele musiał pokonać strachów, kompleksów, lęków, zawstydzeń.
Zastanawiam się co czuje, kiedy ta publiczność (15 tysięcy osób) wyraźnie i donośnie wykonuje za Niego utwór. Czy jest zawstydzony? Czy dumny? Czy szczęśliwy? Czy zdołowany?
Jak bardzo cieszy mnie Jego siła, którą odnalazł w sobie i dzięki której ludzkość widzi, że z takim zaburzeniem można pokazać się całemu światu. Że nie jest ono wyznacznikiem tego w jaki sposób należy teraz żyć…
Wydaje nam się, że to co dostajemy determinuje nasze życie.
Miejsce urodzenia, zdolności, predyspozycje, owe zaburzenia…
Nie, to gdzie jesteśmy jest wytyczną tylko i wyłącznie naszych chęci, naszej nad sobą pracy i naszej wiary w siebie i naszą pomyślność.
Do tego poczucie humoru. Wyśmiać to, lub robić sobie żarty z tego co jest naszą słabą stroną. Im bardziej będzie nas to bawić, tym bardziej przestanie przeszkadzać.
I tą drogą, także podąża Lewis. Fantastyczne podejście do zaburzeń. Do tego myślę, że posiada również talent kabareciarza.
Czy taki był od zawsze? Czy takim się stał, bo chciał takim być?
Przychodzi Mu to z lekkością? Czy tylko On wie ile kosztuje Go to pracy?
Piękny to jest widok, kiedy publicznie opowiada o tym jak o grypie, która łapie, gdy organizm jest przemęczony i słabszy.
Oswaja świat z Tourettem. Ale przede wszystkim oswaja świat z akceptacją naszych problemów z jakimi się borykamy. Z jakimi borykają się nasze głowy i ciała.
Bo zaakceptować, to zrzucić ciężar. A stroić z tego żarty, to dać sobie możliwość polubienia tego, co powinniśmy według utartych norm – nienawidzić.

Zeszłam ostatnio wieczorną porą do piwnicy, w której mój mąż składał auto.
Opowiadałam Mu właśnie o tym , o czym Wam dziś piszę. A potem puściałam moje ulubione wykonanie.
Staliśmy tak na środku tego garażu. Pomiędzy śrubkami, kluczami, felgami…
Ja trzymałam telefon, na który patrzyliśmy, a On obejmował mnie.
Tak sobie wysłuchaliśmy całego utworu.
W tej niezwykle domowej atmosferze zagraconego garażu.
Na górze spały dzieci.

Kiedy pomyślicie, że coś nie jest przez Was do zdobycia, zaakceptowania przypomnijcie sobie Lewisa Capaldiego, który ma schorzenie, z którym ludzie nie chcą wychodzić do osiedlowego sklepu, a On wyszedł przed cały świat. I się jeszcze z tego potrafi śmiać.
A ten cały świat go podziwia i uwielbia. Dajcie sobie szanse.

A gdybyście potrzebowali pomocy aby nabrać odwagi do takiego życia, zdolności odpuszczenia swoich lęków, pewności do owych czynów, to zostawiam Wam dodatkowo to fantastyczne przesłanie Ajahana Brahma.
Idealne do słuchania na spacerze.
Czy gdziekolwiek. Ważne aby przesłuchać.
Moja siostra mi podsyła takie fajne do sobotniego sprzątania.
Przenoszę z pokoju do łazienki, wiadro, odkurzacz, karchera i telefon z buddystycznymi mowami. Cudowny czas.

marzec

W notatniku telefonicznym zapisuję sobie skróty moich myśli.
Jeśli jadę autem nagrywam je na dyktafon.
Najczęściej nigdy do nich nie wracam, bo pojawiają się kolejne. A tamte giną jakby miały termin ważności i następne myśli powodowały, że skończyła im się przydatność.
A z myślami bywa różnie.
Zmienia się człowiek i zmieniają się jego poglądy, sposób patrzenia i reagowania.
Zmienia się kolejność w głowie słów, jak kolejność priorytetów.
Im jestem starsza, tym więcej zostawiam przeznaczeniu, losowi, czasowi i przekonaniu, że wszystko samo wie najlepiej kiedy się odezwać…
Wie to rozum, uczucia wciąż się uczą. Bezzmiennie dopuszczam do słowa intuicję.
Kotłuje mi się wiele myśli, które powodują, że mam permanentne poczucie, iż powinnam je zapisywać. Kiedy tego nie robię, czuję strach, że coś bezpowrotnie minie, zmieni się na gorsze, nie powróci. Że coś stracę.
To podminowanie mijało tylko wtedy, gdy usiadłam do laptopa i zapisałam te kłębiące się w głowie słowa i przemyślenia.
Kiedy rok temu zdarzył mi się wypadek, musiałam zwolnić. Nie było innego wyjścia.
Nie byłam w stanie pisać. Towarzysząca temu wdzięczność za tyle szczęścia w tym zdarzeniu powodowała, że nie miałam w sobie poczucia straty w tym „niepiśmiennym” czasie.
A potem przywykłam do tego uczucia. Uczucia, że nie muszę. Że świat nie runie.
Że czasami ten czas jest bardziej potrzebny niż ta „praca”.
Że czasami to ten czas czyni tę pracę cenniejszą. Istotniejszą. Dla nas i dla świata.
W 2016 roku wydałam swoją pierwszą książkę pt. „Blog”.
W 2020 miałam na swoim koncie 8 książek i Zapisownik. To praktycznie dwie książki rocznie. I gdyby nie ten wypadek, to pewnie ta moja głowa goniła by moje ciało wciąż i wciąż…
Siadaj, pisz. Wysuń ręce. Niech palce stukają w klawiaturę.
Nie. Myślę, że jakiś los jest nam z góry przeznaczony i mój miał właśnie teraz zrobić sobie małą przerwę. Aby nabrać spokoju i głęboko zaczerpnąć świeżego powietrza. Nowej perspektywy. Ponownego wsłuchania się w odgłosy świata.
Pisanie to praca. To nie jest jak twierdzą niektórzy – wena. Nie.
To systematyczna praca. I aby usiąść do pisania nie potrzeba natchnienia od nieba, a zwyczajnie impulsu do mózgu – dobra, do roboty! I ja ten impuls widzę gdzieś z daleka.
Ale wcale nie wychodzę mu na spotkanie. Poczekam tu gdzie siedzę. Już wystarczająco swojemu losowi w życiu dopomagałam. Starzeje się i poczekam na tym zydelku, co go mam pod dupą. Przecież kiedyś owy impuls dojdzie, jeśli ja nie będę przed nim uciekać, a jedynie cierpliwie, w tym dogodnym dla mnie miejscu na niego czekać.
Dlaczego Wam o tym piszę…
Bo przeczytałam ostatnio wywiad z Sekielskim i przytoczył On tam pewną przypowieść o rolniku. Ach! Jakże mnie się ona spodobała.
Od razu pomyślałam aby ją dalej przekazywać. Choć jak opowiedziałam ją mojemu mężowi, to odrzekł, że jest ona już bardzo znana. Nie wiem zatem gdzie byłam, gdy krążyła ona po świecie…. Może właśnie wychodziłam losowi i impulsowi naprzeciwko…

Przez świeżo zasiane pole rolnika przebiegł koń i narobił szkód.
Przychodzą sąsiedzi i mu współczują – Ojej, taka szkoda, tyle strat.
A rolnik na to – Być może tak jest, jak mówicie.
Następnego dnia ten koń przyprowadził stado koni, które się zadomowiły.
Sąsiedzi zaglądają i komentują – Ależ ty jesteś szczęściarzem.
A on mówi – Być może tak jest, jak mówicie.
Po jakimś czasie syn, który próbował osiodłać konia, spadł i złamał nogę.
Sąsiedzi lamentują – Ojej, jaki pech, teraz syn ci nie pomoże.
On – Być może tak jest, jak mówicie.
Po kilku dniach we wsi pojawili się cesarscy żołnierze, by siłą wcielić młodych do wojska.
Syn rolnika miała złamaną nogę więc go nie zabrali.
Wszyscy przybiegli zdruzgotani – Ty jeden miałeś szczęście!
Być może tak jest, jak mówicie.

Pamiętajcie, że nic co dzieje się w życiu nie określa naszego dalszego losu.
Czasami trudne wydarzenia i wydawałoby się tragedie prowadzą do miejsc, w których wcześniej podejmując wielkie wysiłki byśmy się nie znaleźli.
Za to sukces i wygrana może nie raz prowadzić w przepaść.
Za to w owej przepaści, czekać może dla nas coś, czego nigdy nie znaleźlibyśmy na górze, a co może dać nieodkryte dotąd dobrodziejstwo… Bo przecież któż szukałby poniżej, będąc na zaszczytnej górze?
Podchodźcie do losu spokojnie. Z pokorą. Nigdy nie wiadomo jak wielkie dobro przyniesie klęska i jak duży ciężar przyniesie lekkie życie.
Nic co nas spotyka nie jest raz na zawsze w jednej, bezzmiennej formie.
A kształt tej formy leży w naszych rękach. Dajcie się prowadzić losowi.
Może nasze wyobrażenie szczęścia jest tylko namiastką tego, do czego chce prowadzić nas przeznaczenie i opatrzność…
Patrz na każdy kamień na swojej drodze jak na niezbędną część fundamentu, na którym stanie spełnienie.
Dziś kiedy myślę o swoim wypadku, który zdarzył się rok temu, postrzegam go jako dar.
Choć wiecie… „Postrzegam”. A jak wiadomo, mogę widzieć niezbyt wyraźnie. 😉
Zatem czuję w sobie tak ogromną dawkę siły, dobra i miłości dzięki temu co wtedy przyszykował mi los…
Być może tak jest, jak mówię…

Książka „BLOG” doczekała się dodruku w nowej oprawie.
Przez te lata, dodruku doczekała się też książka „liść”, „koszyk” i „sierpień”.
Magazyn uzupełniony.
W tym roku to już 10 lat będzie, gdy się tu spotykamy…
Czuję wielkie wzruszenie, spełnienie, radość i dobro płynące z Waszą energią.

(Autorką tej pięknej okładki jest Marta Tyfa – Woźniakowska)

WOŚP 2022

Moi Kochani, co roku, od kiedy piszę książki, wystawiam swoje prace na aukcję WOŚP.
W tym, 30 finale, kiedy dotyczy on pomocy „OCZU” nie mogłoby mojej aukcji zabraknąć.
W zestaw wchodzi ZAPISOWNIK, książki dla dzieci – liść, koszyk, pod ziemią i Gucio, dla dorosłych – blog, o życiu, los i sierpień. Weź ze sobą, która dedykowana jest dla wszystkich oraz plakat alfabet. Każda książka opatrzona imienną i specjalną dedykacją.
Niech się dzieje dobrze i pięknie. Oby ten magiczny dzień, którego stwórcą jest Jurek Owsiak trwał na wieki i o jeden dzień dłużej, a my, ludzkość i planeta, w zdrowiu mogli temu towarzyszyć…
Zostawiam link –
https://allegro.pl/oferta/dorobek-literacki-julii-rozumek-11738976561#

Jeśli zwycięzca licytacji będzie miał na to ochotę, zapraszam na kolację (wiosna/lato), w umówionym wcześniej (wspólnie) miejscu.