żyjemy w takich czasach, gdzie od kobiety wymaga się stania na wysokości zadania w każdej dziedzinie.
choć… czy może nie wymagamy tego od siebie same? nie postawiłyśmy sobie takiej poprzeczki w naszych głowach?
pragniemy zdobywać awanse w pracy, być w tym kreatywne, innowacyjne. chcemy mieć codziennie świeży obiad na stole, i to najlepiej z warzyw i jajek eko. w piątek upiec ciasto (bo choć czasami skusimy się na kupne, to jakoś nie cenimy się wtedy tak jak byśmy chciały). mieć czas dla dzieci. układać, czytać, skakać z nimi na placu zabaw. wieczorem wygospodarować chwilę dla męża. a przy tym wszystkim mieć zawsze zadbaną skórę, gładkie nogi, na czas zafarbowane włosy. przy tym wszystkim wciąż pielęgnować swoje pasje…
dałam się temu porwać. może nie w całości. jednak przy każdej wizycie u mojej siostry, u której co drugi dzień pachnie ciastem, czułam się zawiedziona sama sobą, że piekę je tak rzadko..
mieliśmy taki plan i marzenie, by wybudować dom, a potem by dołączył do nas kolejny członek rodziny.
Tosia czeka więc na rodzeństwo. codziennie rano całuje brzuch i mówi „cześć dzidziuś, jest już dzień”.
i ten etap pozwolił mi zatrzymać się na chwilę.. pomyśleć co chcę w życiu zmienić.
nie wiadomo czy jeszcze kiedyś nadejdzie czas, że nie muszę biec… bo dziś nie muszę, więc po co biegnę..?
kilka dni temu przy śniadaniu powiedziałam mężowi, że chcę zwolnić. oddać w Jego ręce sklepy, które stworzyłam, zacząć prowadzić blog w formie pamiętnika i nie czuć tak wielkiej odpowiedzialności w stosunku do firm jakie wykupują bannery..
dodać posta o naszym życiu, moich przemyśleniach, również produktowe, ale wtedy gdy mam na to wolne popołudnie,a nie podporządkowywać dzień pod dodanie posta. blog to też moje dziecko, które kocham, więc mam nadzieję nigdy z niego nie zrezygnować, ale na jakiś czas zwolnić tempa..
usypiałam ostatnio Tochę. księżyc nam zagląda przez okno. smyram Jej mały nosek i powieki. słysze jak Adam wrócił z basenu.
czekamy na dzidziusia. pomyślałam, że taki czas już nigdy nie wróci. nigdy nie będziemy tak młodzi.
nie wyobrażacie sobie jak zadowoloną minę miał mój mąż gdy mu powiedziałam o mojej rezygnacji… choć cieszy się niezmiernie, że się spełniam, idę do przodu, to wie, że czasami mijają mi dni, a ja ich nie widzę.. jak przez palce mi przelatują.
to chyba taki czas w życiu.. że postanawiam zwolnić. zaraz wiosna. będę sadzić w ogródku szczypiorek i rzodkiewkę.
urządzać tarasy.. i nie mówić do Tosi „zaraz”, tylko „już córeczko”. teraz mogę sobie na to pozwolić, a może taki czas już nigdy nie wróci…? nie chcę żałować..
czasami musimy pojawić się w pewnym miejscu w życiu, by wiedzieć, że w nim być nie chcemy.. nie da uczyć się na cudzych błędach.. i ten czas jest dobry. bo jestem mamą, żoną, gospodynią domową, businesswoman, spełniam się, mam w grafiku kosmetyczkę i kawę z koleżanką… i to mocno uszczęśliwia. jest tylko jeden minus… brak czasu i wieczne poddenerwowanie. a ja tak marzę trochę o tym, by móc powiedzieć „wiesz, ten tydzień siedzę w domu, nie mam planów, przyjedź kiedy Ci pasuje”…
chcę pierwszy raz w zyciu (oprócz ciąży z Antką) nie mieć planów i rozpisanego grafika co do minuty.
to jest ten czas.
P.S kupiłam ostatnio Tosi książeczkę jaką wybrała sobie w sklepie. na pierwszej stronie było miejsce
„ta książeczka należy do……”
i ja patrzę (już w domu) a tam jest wpisane „Tosi Domin ♡” i serce. i to serce dodane. Tata Jej wpisał. no tak mnie to rozczula. bo to chłop z krwi i kości co nosi jedne spodnie cały tydzień i w sobotę twierdzi, że nie są jeszcze brudne! i narysował Jej to serduszko. a to przecież oczywiste, że każda mała dziewczynka koło imienia i nazwiska chciałaby mieć serce. ja bym na to nie wpadła. jaki człowiek jest durny… z serca się cieszy przez chłopa narysowanego..
linki:
koce MayLily– ja mogę o nich do znudzenia, bo biorę odpowiedzialność za każdego Kto go kupi za moją namową, a będzie niezadowolony..
nie wyobrażam sobie naszego domu bez nich. to nawet nie koce. to puszyste kołdry. bardzo grube. warte swojej ceny. i nawet tego by czasami miesiącami na niego odkładać. bo są takie koce co kosztują połowe Jego ceny, i ja je mam, ale po prostu nie pokazuję, bo nie są warte nawet tej połowy. dokupiliśmy drugi, bo kłóciliśmy się z mężem o niego. i choć kocy całe kosze u nas, to o ten była walka. mam wrażenie, że uzależnia. i każdy Kto go posiada, ma takie samo odczucie. mogłabym pisać o nim wiele i daleko temu od jakiegokolwiek sponsoringu.
sukienka Lotiekids– nie dostałam w barterze, a kupiłam i bardzo polecam. żałuję, że tylko ona była w naszym rozmiarze, bo wykupiłabym wszystko. materiał bardzo dobrej jakości, świetnie odszyta, bardzo miła dla ciała.
kredki Playon Primary– zakupiłam, bo kredek u nas nigdy dosyć. kolorowanie jest codziennie.