z książką do poduszki.


Zacznijmy od tego, że sierpień jest zapowiedzią jesieni… Niby słońce potrafi nagrzać przez okna dom i nasze ciała na leżaku, a już przedwieczorny chłód zmusza do zarzucania na ramiona cieplejszego swetra…
I nie wiem czy nacieszyłam się tym latem, czy może chciałabym jeszcze…
Czy gotowa moja głowa na myśli o szybciej nadchodzącym zmierzchu…
Jedno jest pewne, wszystko to co prowadzi do mnie do miejsca, w którym mogę czytać książki – jest rajem.
A jesień bez wątpienia temu sprzyja. Już planuję gruntowne porządki w domu, że gdy nadejdzie wrzesień i zrobi się cicho (dzieci w szkole) a ja powrócę do intensywnej pracy, będę mieć to poczucie lekkości wraz z zebraniem kurzu na szafie w garderobie i za lodówką.
Umościmy się na kanapie przy familijnym filmie, czy dobrym serialu… Oglądaliście „Białego Lotosa”? Dobry.
A już za chwilę na Netflix wchodzi serial Downton Abbey! Ach, ileż ja nocy zarwałam będąc w ciąży z Beniem.

Z wielką przyjemnością go powtórzę.
A jak się już poukładamy przed tym tv, to najczęściej zaczyna się to konkurencją pt. „kto zbierze najlepsze poduszki”…
Bo wiadomo, że są dobre i te wybitne. Ale tej jesieni mamy ich pod dostatkiem dzięki Klaudii z MoiMili.
Pamiętam moje początki blogowania te dziewięć lat temu… MoiMili było jedną z pierwszych firm, z którymi współpracowałam.
Były inne czasy. Poznałyśmy się osobiście, choć dzielą nas setki kilometrów. Kontakt był bardziej zaangażowany niż przy tych współpracach w czasach instagrama…
I kiedy obserwuję tę firmę jak pięknie się rozwija, jak brnie do przodu, jaką estetykę przybiera. No tak mi bardzo się podoba, taka jestem szczęśliwa jak Komuś rosną skrzydła.
Tak czułam kiedy je wybierałam, że mi się to zgra… I jestem bardzo zadowolona z efektu.
Aż żałuję, że nie mam miejsca nad łóżkami dzieci na baldachimy, bo Klaudia robi je z przepięknych materiałów.
Tam wszystko u Niej jest takie spójne, tak dopracowane. Te mateczki, logo, które ostatnio ewoluowało. 
Jeśli macie ochotę to zobaczcie sami. TUTAJ – MoiMili.
A jak zjedziecie na dół, to mam jeszcze coś… 


Zaraz po moim wypadku w marcu, przypadała dziewiąta rocznica bloga. 
Wciąż nie mogę uwierzyć, że są czytelnicy, którzy o tym pamiętają. Wielkie serce Im wysyłam.
Wtedy nie miałam do tego głowy. Ale patrzcie jaki piękny stempel dostałam od Pani Ani. (Ania przysyła tak oryginalne prezenty, tak trafione, że jest moim guru od pomysłów.)Może w któryś ten jesienny dzień pościągam z półek wszystkie książki i je oznaczę… Tak się mnie to podobuje…. 🙂


Kiedyś mówię do mojego męża tak – Wiesz Adaś, jak mają się mnie trzymać pieniądze jak mnie tyle rzeczy ciekawi, pasjonuje…
No bo tak… W gazecie przeczytałam artykuł o kobiecie, która robi zdjęcia cyrkom. Ale nie takim pierwszym lepszym.
Takim, które żyją tym. Dla których to sposób na przejście przez ten ziemski byt. 
I nie podróżują ciężarówkami tylko zaprzęgami z wozami. Takie cygańskie życie. Ja nie miałam pojęcia, że takie cuda jeszcze są na świecie… Że Ktoś może tak ciekawie i pięknie żyć. Tak się zachwyciłam, że było mi mało.
Odszukałam tę książkę. I postanowiłam, że muszę ją kupić, bo to wielki skarb. Niektórzy inwestują w biżuterię i przekażą swoim dzieciom, a ja przekażę Im książki. Uważam, że to taka wartość domu. Większa niż nowa pralka czy kanapa.
Taka książka, z takimi fotografiami to poszerzenie naszych horyzontów, pokazanie nam jakie ciekawostki jeszcze skrywa ten świat. Jest dla mnie jak najpiękniejszy pierścień z brylantem w sejfie na kod…


Są takie książki, jak pisałam powyżej, że kiedy je zobaczę, stają się skarbem do odkrycia, poznania, posiadania.
Tak było z TRAWĄ. A kiedy przyszła to stwierdziłam, że będzie najgrubszą z książek jakie posiadam.
No może pobije ją „Antologia polskiego reportażu”.
TRAWA to prawdziwa historia koreańskiej „pocieszycielki” i pokazuje w jaki sposób okrucieństwo wojny niszczy życie kobiet.
To historia, która pokazuje poprzez grafikę losy Lee Ok-sun, która została zmuszona do świadczenia usług seksualnych w japońskiej armii cesarskiej podczas drugiej wojny światowej.
Zaczyna się od bezbronnego dziecka jakim była… To całe Jej życie i to czego przyszło Jej doświadczyć.


Kocham tę serie! Są Wichrowe Wzgórza, moja ukochana „Jane Eyre” (jakże ja ubóstwiam te powieść!!Ten język!).
Brakuje mi jeszcze kilku i tak się cieszę, że mam na co czekać. 


A to list. Takie dostaje listy od moich czytelników. Rozumiecie to!? W czasach szybkich smsów bez znaków interpunkcyjnych, ze skrótami. Z o zamiast ó… Ja dostaje taki list. Nosz jasny gwint! Siedzę wtedy w kuchni i patrzę na to zastanawiając się czym sobie zasłużyłam. Nie czuję się człowiekiem, który zasługuje na takie listy. 
I choć od marca nie siadam do pisania i postanowiłam mieć ten rok przerwy, to patrząc na tą ilustrację widzę te słowa.
One same mi się w głowie układają. Idą a potem biegną i czuję, że muszę znowu usiąść i zapisywać to co widzę w swojej wyobraźni. Tak. Marta będzie koniecznie ilustratorką mojej kolejnej książki. A to co dostałam oprawię w ramkę.


Jeśli chcesz nadejść jesienio – jestem gotowa. Nie stresujesz mnie. Zatem spokojnie skorzystam jeszcze z końcówki lata…
Bo często strach przed tym co ma nadejść, zabiera nam to, co mamy teraz…

pusta plaża


Zostawiam tu kilka instagramowych wpisów spod tych wakacyjnych zdjęć…

Leżałam przed domem na leżaku i co rusz mnie zrywał stres, że przecież powinnismy jechać na wakacje! Wszyscy pojechali na wakacje!

Ale potem emocje mi stygły, no bo przecież skoro wszyscy pojechali, to my pojedziemy w październiku. Jak się zluzuje. A teraz wypoczniemy koło komina.

Spoko. Leżę dalej…

I zaś ten stres! No przecież dzieci trzeba gdzieś zabrać! Koniecznie coś dla radości dzieci!

Ale potem myślę, że przecież były na koloniach, pół koloniach i innych atrakcjach. Jak pojadą później świat się nie zawali.

Spoko. Leżę. Na swoim podwórku. Na leżaczku. Książkę czytam. Wiatrak na przedłużaczu mi ciało ochładza.

A potem znowu ta panika! Rany Boskie! To może kamperem! Tak! Wszyscy teraz kamperują i sobie chwalą. Musimy wynająć kampera! Wbiegam do domu i mówię Im, że wyruszmy camperem. Koniecznie i do Chorwacji! Dzieci patrzą z powagą i pytają czy muszą, bo one nie znoszą jeździć, a do tego zwiedzać.

Spoko. Pasuje mi, bo zaś mogę na spokojnie na leżaczku…

Aż w końcu któregoś dnia dzwoni wspólnik męża i mówi, że zarezerwowane. Tam i tam. Wtedy i wtedy i żeby się pakować.

I idealnie, bo bym zaś była w stresie… 

Że po co?

Oko mnie będzie boleć.

Na bank będą tłumy i nie będzie pogody…

A tu pusto. Pogoda super. Oko nie boli.

Jak wrócę na swój leżak, to już taki człowiek będzie wolny od tego stresu, że choć trochę ten obowiązek wyjazdowy popchnięty… 

😉😁🙈

_________________________________________________________
Siedzimy przy śniadaniu. 🍳☕

Delikwent ma jeszcze na twarzy wąsy z wieczornych animacji pirackich. 🏴

O czym mu komunikujemy. Na to On, że kiedy nakładał naleśnika to jakaś dziewczynka się właśnie z tego śmiała.

Mój mąż stałym zwyczajem mówi Mu – a my się tym nie przejmujemy, bo każdy może mieć swoje zdanie, tak?

Odpowiada głośno tak. Przytakuje głową nad talerzem, po czym podchodzi do mnie i do ucha mówi mi – albo mogę mieć ją po prostu w dupie.

Tak parsknęłam, że moja pomielona już zawartość z buzi, wylądowała na całym stoliku.

A On z poważna miną nie rozumiejąc mojego zachowania dopowiada – No co? Przecież to Ty nam mówisz „aaaa w dupie z tym!”.

Ano mówię. I tak tez mówiła mi moja Mama. To jedna z najważniejszych rad na życie, aby móc być szczęśliwym…

___________________________________________________

Jeśli wyjeżdżało się w dzieciństwie z rodzicami, to kwestią konieczną był postój w trakcie podróży. Ilekolwiek by to kilometrów nie było… Jeśli mało, to dzieliło się te drogę na pół.

Właściwie ten postój był jedną z atrakcji wyjazdu.

Na drewnianych stołach i ławach wykładało się kanapki z papierka. Pomidorka. Ciasto drożdżowe. Kompot dla dzieci i kawa w termosie dla rodziców. Czasami do tego stołu dosiadała się inna rodzina. Rozmowa kwitła. To było tak oczywiste, że prowadzi się długi i zaangażowany dialog z dosiadającym się człowiekiem.

Dorośli palili papieroski. 

Dzieci zrywały jagody z pobliskich krzaczków… wtedy Mama wołała – nie jedzcie tego, tam ludzie sikają!

Czasami stało drewniane zadaszenie nad tymi stolikami. Z belek proste ogrodzenie.

Kosz drewniany. Śmieci było mało. 

Bo nawet jak zostawał papierek po kanapce, to się w kostkę składało i do domu wiozło. Bo to zawsze się jeszcze do czegoś przyda. Ostatecznie do rozpałki w kuchennym piecu kaflowym…

Teraz drogi szybkiego ruchu. Na szybko w okienku makdonalda. Śmieci dużo.

A rozmów z innymi podróżującymi coraz mniej…

Kiedy moi rodzice jadą z wnukami, biorą na drogę kompot do butelek i kawę do termosu. Paluszki na przegryzkę. 

Dziadek boi się dróg szybkiego ruchu. Jedzie powoli, swoim tempem przez małe miasteczka.

Tam w lesie mają swój ulubiony postój z drewnianym stołem i drewnianą ławą…

Choć Babcia wie, że na stacje po hot-doga też lubią wstąpić… 

I te postoje tkwią mi w tych wspomnieniach bardziej, niż ten cel, do którego nas ta podróż niosła…

_______________________________________________

Każdy człowiek ma potrzebę odpoczynku.

Jeden od pracy, drugi od teściów z podwórka, trzeci od klimatu, a jeszcze inny od stania przy garach… Każdy z nas choć jesteśmy podobni, różne ma potrzeby, bo zupełne inne mamy charaktery i codzienne życie. 

Ja najbardziej muszę odpoczywać od swojej głowy. Od gonitwy myśli i analiz. 

Wiek robi swoje, bo i potęguje te uczucia i zarazem z doświadczenia wiem, gdzie kierować swoje refleksje, aby być wolnym i odciążać umysł….

Od czego potrzebujecie odpoczywać?

_________________________________________________

Czytam Wasze komentarze pod ostatnimi postami na instagramie i myśle sobie jaki piękny kawał wspomnień i pozytywnej energii tu tworzycie. O takich czytelników te 9 lat walczyłam 💪
 Bez Was – nic. Z Wami – wszystko.

__________________________________________________

 Można mieć wiele szczęścia w życiu, ale jeśli szczęśliwie wybierzesz kompana na życie, to można pokonać wszystkie nieszczęścia.

__________________________________________________

Ludziom wydaje się, że wolność jest, gdy nic nie muszą. Nic z tych rzeczy. (Wtedy pojawia się depresja, samotność…)

Najpiękniejsza wolność jest wtedy, gdy pokochasz swoje obowiązki i zależności…. 

Jak zwykle w tym temacie polecam film „szwedzka teoria miłości”. 📺
______________________________________________________

 

cóż więcej…?


Każdy w swoim domu ma coś, co go drażni i coś, co pobudowałby tak samo w każdym kolejnym jaki wznosiłby na nowych fundamentach.
I tak jedna z rzeczy, którą kocham w naszym domu to wanna.
Ale nie wanna sama w sobie, a fakt, że znajduje się w sypialni, centralnie pod oknami dachowymi.
Zimą wlewam gorącą wodę i otwierając okna mam jak w bali. Latem natomiast otwieram okna na oścież, słońce opala mi twarz, a ja leżę w przyjemnym chłodzie. Cóż więcej do szczęścia potrzeba…?
Kiedy dzieci były mniejsze nie korzystałam z niej zbyt często. Zawsze w biegu, a i jak czas był, to tyle wciąż czekało do nadgonienia.
Teraz pozwalam sobie na to częściej. A w tej „chorobie” to już w ogóle prawie nie mam wyrzutów sumienia, kiedy tak leżę… Prawie nie mam, bo ogólnie nie potrafię leżeć. Wiecznie mnie gdzieś rwie…
Na początku tego roku dostałam tak piękne dodatki do tych rytuałów kąpielowych.
Deskę – przybornik jakiej mi zawsze brakowało. Na te moje książki, herbatki, kawki…
Bambusowa, dostosowuje się do szerokości wanny, z masą możliwości. Marka Umbra.
Zestawy herbat od Bokado, to wielbię bardzo. Pamiętam, że wysłałam mojej siostrze na grudzień adwentowy kalendarz herbaciany. Ja miałam swój i celebrowałyśmy na odległość każdy dzień, dyskutując jakiż to smak się dziś nam trafił. Jak dzieci. Wspominam to bardzo miło.
Teraz mam zestaw herbat, które pije się w zależności od potrzeb. Czy chcemy iść spać, czy wręcz przeciwnie, nabrać energii… Przepięknie są te herbaty zrobione. Wszystkie TUTAJ.
Na co dzień dla siebie i na prezent boskie.
Zapach z patyczkami. Ogólnie za nimi nie przepadam. Jakoś nie podoba mi się forma tych wystających patyczków. Ale wiecie, dostałam. No to otwarłam, włożyłam. Ranyściu, jak mi w tej sypialni pachnie!!!
No obłęd! Wiecie, nie tak męcząco, a taka delikatna smużka zapachu roznosi się po pomieszczeniu.
Jak to się czasami człowiek zdziwi :)) Super! 
Wzory kocy i poduszek z Bloomgvile (uwielbiam te markę!!). Różne kosmetyki, przepiękne notesy, kapelusze – Wszystko to z Bokado.
Sklep z wyszukanymi drobiazgami dla siebie, dla domu. Ale dla mnie też skarbnica pomysłów na prezenty.
Na tych zdjęciach pojawia się mój mistrz relaksu… Poduszka lawendowa na oczy.
O kurde! Co to jest za odlot. Nigdy nie pomyślałabym, że to może dawać taki psychiczny detox.
Mam wrażenie, że ten ciężar poduszki i zapach, ogarnia swoimi właściwościami całą moją głowę.
Nakładam przed snem czy leżąc w wannie. Mistrzostwo.
Zabieganym, zmęczonym, znerwicowanym… Polecam bardzo!
I na prezent też doskonałe. Można wybrać rodzaj wkładu, a każdy działa na coś innego.
Na migreny, na zatoki… Marka „I Love Grain”.
Poczytajcie, naprawdę jestem zachwycona.
Ach, no i zioła do smużenia… Odganiają lęki.
Nie wiem jak Wy, ale mnie przekonuje to, co wymyśliła natura…

A sagę siedmiu sióstr? Kto czytał?
Ta ostatnia, mocno przeze mnie wyczekana. To idealna autorka i idealna saga na psychiczny odpoczynek. Na całkowity relaks. Są książki, które mają z nami zostać na życie, ale są i takie, które mają dać nam wiele swobody w tej naszej burzy, jaka dzieje się każdego dnia w naszej głowie…