Moi Drodzy, jako, że ten tydzień poświęciłam na składanie filmów, od jakiegoś czasu stało się to moją dodatkową, stałą pracą. Prywatne, firmowe, okazjonalne… Ostatnio nawet otrzymałam propozycję teledysku, do notabene przepięknej piosenki… Dobrze. Kocham to robić.
Zmierzam do tego, że nie miałam czasu na posta. Ale jako, że lubię trzymać tę systematyczność tutaj (wakacje były wyjątkiem) to przychodzę do Was dziś nadal w klimacie sąsiedzkim.
Moja sąsiadka Marta, projektantka ogrodów, żona projektanta domów (w tym naszego) pisze sobie czasami bloga. Jakiś czas temu dodała posta przy którym pomyślałam – muszę o nim pamiętać i kiedyś się podzielić. To jest ten dzień. A dodatkowo jest początek roku, a treść mocno związana z nauką, lub jej brakiem i zwyczajnym godzeniem się na los. 😉
Urodziłam się mańkutem w 82r. w związku z czym od razu miałam pod górkę. W tamtych czasach trzymanie kredki czy też łyżki lewą ręką kończyło się uwagą i ciężkimi próbami chwytania do prawej. Moja babcia miała z tym największy problem, mama mniejszy. Na szczęście na gospodarstwie wszyscy mieli kupę innej roboty niż przestawianie mnie „na prawą” i do przedszkola trafiłam jako 100% szmaja. W przedszkolu starsza Pani przedszkolanka od razu wzięła się do roboty. Stała nad każdą moją pracą plastyczną i zerkała czy dłubię prawą. Lewa jednak była silniejsza. Pani to wiedziała i wysłała mnie na badania do psychologa. Pamiętam jak dziś w poradni duże meblościanki typu albena, rudy kok psycholożki i tuman dymu papierosowego. Mama mogła być ze mną, choć w cale nie czułam ulgi, ponieważ moja intuicja dziecka podpowiadała mi, że jestem w tym pomieszczeniu z tą straszną Panią, bo zła jest moja leworęczność. Psycholog dała mi kartkę w kratkę a4 i zaproponowała żebym cos narysowała. Dała mi długopis…. a ja wzięłam go do prawej (bo bałam się do lewej) i w 4 kratkach zmieściłam mikrodomek z mikrokominem, mikrodrzewo z mikrojabłkami, pod którym stała mikrobuda z mikropsem. Nie pamiętam co jeszcze musiałam zrobić, ale w rezultacie Pani stwierdziła, że jestem oburęczna (choć nie jestem) prawo nożna i prawo oczna. To bardziej prawo niż lewo pozwoliło mi w miarę bezstresowo dotrwać do końca zerówki. W pierwszej klasie powtórka z rozrywki czyli nauka pisania prawą + uwagi za najbrzydszy zeszyt, szlaczek i pismo. W szkole pisałam prawą, w domu lewą. Dopiero od 4 klasy nauczyciele przestali mnie męczyć i już nigdy nic nie napisałam prawą. W domu wszyscy się przyzwyczaili choć też nie było łatwo. Najgorzej było kiedy chciałam coś pokroić nożem. Zawsze kazali mi zostawić bo się pokroję. Mama ewidentnie nie umiała na to patrzeć i wyręczała mnie w robotach kulinarnych. Raz, drugi, trzeci kazała odłożyć, zostawić, „stracić się z łocz”, aż przestałam cokolwiek chcieć robić w kuchni. W związku z czym, kiedy w 2008roku wkroczyłam w związek małżeński nie umiałam ugotować przysłowiowych kartofli. W 2012r. w marcu stanęłam w nowej własnej kuchni i poczułam zew natury. Każde nawet najprostsze danie było wyzwaniem. Na szczęście jest Internet z kwestiasmaku i mojewypieki z nieocenionym forum, gdzie pod każdym daniem wiele osób dzieli się swoimi dodatkowymi spostrzeżeniami, niepowodzeniami, sukcesami, możliwymi modyfikacjami. I tak krok po kroczku po 7 latach zaczęłam sobie w kuchni radzić choć do tej pory żadna potrawa nie wychodzi mi za pierwszym razem. Np. taka beza. Białko i cukier z drobnymi dodatkami. A jednak okazało się, że to nie takie proste jakby się wydawać mogło. Kiedy pierwszy raz ją piekłam to wyszła ale… miała być dodatkiem na torciku położona jako zwieńczenie i nie wiedziałam ze ok. 0,5cm rozejdzie się na boki i torcik wyszedł z kapeluszem :). Kolejnym razem opadła, znów następnym stała się gumowata, znów następnym mało chrupiąca, kolejnym lekko przypalona…niepowodzenie za niepowodzeniem! Ale powiedziałam nie! Beza mnie nie pokona! Zaczęłam drążyć temat i okazało się, że problem tkwił w misce… moja była z tworzywa sztucznego, a beza musi być ubijana w szklanej lub stalowej. Po zmianie miski beza wychodzi mi obłędnie. Grunt było się nie poddawać i rozpoznać temat.
W pracy zawodowej mamy wyjątkową predyspozycję do klientów z problematycznymi tematami. To za wąska działka, to odmienny zapis MPZP od marzeń inwestora, to brak warunków przyłączenia do mediów, to obszar ochronny, to nieprzychylny sąsiad. W takich sytuacjach nigdy się nie poddajemy. Determinacja, i zdolność podejmowania ponownej próby po uprzednim niepowodzeniu to cechy, które w takich przypadkach są bardzo cenne. Piszemy pisma, rozwiązujemy problemy, projektujemy tak, by budynek spełniał wymagania techniczne i założenia inwestorskie. Takie problematyczne tematy trwają dłużej, często wymagają wielu zmian, dostosowywania do pojawiających się obostrzeń, rozwiązywania problemów. W rezultacie powstają cudowne budynki i ciekawe zagospodarowania terenu. Jednym z takich tematów jest budynek mieszkalny jednorodzinny dwulokalowy, dobudowywany do istniejącej zabudowy szeregowej. Kształt działki, ukształtowanie terenu, rodzaj istniejącej zabudowy, zapisy prawa lokalnego sprawiły, że zaprojektowaliśmy prosty budynek z cudownym ogrodem schowanym za murami i pięknym tarasem. HIKO niepowodzenia zawsze kończą się dobrze w myśl zasady: Co Cię nie zabije to Cię wzmocni.
Ja dodam od siebie, że Marta jak upiecze, to od stołu się nie odchodzi dopóki nie zostanie pusta patera.
A więcej bloga poczytać można TUTAJ.
Rocznik ’77, czasy liceum, siedzę w sali chemicznej, po mojej prawej stronie wielka, oszklona gablota z pomocami naukowymi. Odwracam cały czas wzrok od nauczyciela, w liceum zwanego profesorem i patrzę zachłannie w swoje odbicie w tej gablocie i piszę cokolwiek, bo… w odbiciu tym jestem leworęczna. UWIELBIAM do tej pory patrzeć na to jak piszą osoby leworęczne. Nie miałabym nic przeciwko wręcz chciałabym, żeby któraś z moich córek była leworęczna, niestety. 🙂 Pozdrawiam!
Doskonale pamiętam Tę Starszą Panią Przedszkolanke🙈 i jej Metody drewnianej linijki i ciągnięcia za uszy…Pamietam że moja siostra nie mogła przez dwadzieścia lat patrzeć nawet na dom Tej Pani a przechodziliśmy koło jej domu codziennie bo mieszkała po drodze. Na dodatek pech chciał że spotykaliśmy sie z nią na urodzinach cioci. Ileż mama sie nam nagadała że jak będzie trzeba usiąść na urodzinach obok niej to żebyśmy nie robiły cyrku bo cioci będzie przykro… w roczniku liczącym trzynaście dzieci mieliśmy trzech „mańkutów” jak to nazywali, no i Ta pani musiała naprawdę sie „przykładać” żeby „zrobić z nich ludzi”. No i dużym kłopotem były też niejadki to reszta tej grupy, tez miała na to sposób kto nie chciał np zupy to nad tym talerzem musiał siedzieć aż przyszli po niego rodzice i nie wypuściła dopóki talerz byl pusty a reszta np szła na plac zabaw, Ona sie poświęciła i z takimi siedziała. Pamietam jak szybko mi znienawidzony barszcz zasmakował🙊A byliśmy rocznik 80 -ty… Ale wyrośliśmy na ludzi może to dzięki tym metodom😜
Chyba bardziej POMIMO tych metod niż dzięki nim! Jestem psychologiem i mamą, włos mi się jeży i serce kraje 🙁