obóz wędrowny.

Siedzieliśmy w leśnej Madzi chatce, jak w obserwatorium.
Oglądaliśmy sarny, koziołki, zające, bociany, sowy.
Wszystko tuż obok. Madzia była narratorem tak doskonałym, że powinna piastować miejsce redaktorskie w National Geographic. Wiedza o naturze, świecie pola i łąk jest w dzisiejszych czasach wiedzą, która imponuje mi wyjątkowo. To mądrość, która mam wrażenie jest na wyginięciu…
Tak jak zawód zduna, zdolność rozróżniania śpiewów ptasich, odchodzi w zapomnienie.
Siedzieliśmy na leżakach, kiedy przypomniał mi się mój wędrowny obóz z czasów podstawówki…

Pamiętam doskonale, choć minęło dwadzieścia pięć lat, że pociąg z Dubidz ruszał o 5:30.
Staliśmy wszyscy na peronie. Jedynym jaki był na tej stacji, oddalonej o dwie wsie od naszej.
Zza budynku dworca wychodziło już słońce, choć my wciąż staliśmy w cieniu.
W oddali, gdzie skręcały tory, widać było resztki nocnej mgły.
Może było nas piętnaście. Z naszej klasy tylko, albo z innej kogoś dołożyli. I wychowawca. Jeden. Miłośnik obozów wędrownych i Kaszub.
Każdy plecak miał jaki miał. Wyciągnięty z szafy, pożyczony. Zwyczajny. Zszargany i przetarty.
Plan podróży był prosty. O świcie wyjazd pociągiem w stronę północy. A potem się zobaczy.
Uściskaliśmy na tym peronie rodziców, a potem każdy z nas pomachał im przez pociągową szybę.
Zaledwie krótką chwilę, bo ważniejsze było rozgościć się już na dobre w swoim przedziale.
Następny raz usłyszeliśmy i zobaczyliśmy ich dziesięć dni później.
Najważniejszym punktem był fakt, że obóz mianował się wędrownym, a długi czas zbierało nas na wspominki, że przeszliśmy może dwa kilometry. I to włącznie z dojściem do jeziora i nocnymi wygłupami między pokojami…
Pokojami, których nie było. Spaliśmy w szkolnych salach, na łóżkach polowych, materacach z zajęć SKS.
Pierwszy kilometr przeszliśmy zaraz po wyjściu z pociągu. Po tym dystansie nasz wychowawca zaczepił chłopa, co jechał furmanką z koniem. I tak na dwa razy podrzucił nas do pierwszej placówki szkolnej.
Reszta czekała w rowie, bo kto to słyszał, żeby się tak nadwyrężać na wędrownych koloniach.
Ktoś dał nam klucze do szkoły i weszliśmy. Takie czasy. W kuchni, w wielkim garze ugotowaliśmy makaron. Pamiętam, że był ogromny. Jak niosłyśmy, to się nam to ucho jedno urwało i wszystko wypadło na posadzkę.
Pozbieraliśmy te kluski z powrotem do garnka, wypłukaliśmy i trafił na talerze. Najbliższy sklep był kilka kilometrów dalej. Każdy wolał jeść to z ziemi, niż pokonać taki kawał drogi. Bez przesady. Trzymaliśmy siły, gdyby przyszło nam gdzieś iść. 🙂
Drugiego dnia, kiedy wyszliśmy spakowani i gotowi do drogi, wychowawca machnął na Tarpana, który zawiózł nas na pace do kolejnej miejscowości.
Jak żeśmy się pod tą plandeką spocili…
Mała to była szkółka. Zaraz obok jeziora. A wieczorem konkurs na „Miss Słosinka”.
Każda założyła co miała w plecaku najładniejszego. Ja pamiętam swoją czapkę zieloną w serduszka.
Ale liczył się pomysł. Zatem w ruch szły zasłony szkolne i co było pod ręką.
Nagrodą był rajski owoc – pomidor.
Ktoś dostał ochrzan, bo mokre kąpielówki do plecaka spakował. Ktoś się potknął o pękniętą płytę chodnikową i kolano zbił. Inny na słup wpadł i guza nabił, bo się zagadał (ja).
Nie pamiętam czy mam jakieś zdjęcia z tego wyjazdu. Nikt nie nagrał żadnego filmiku ani krótkiej relacji.
Trudno nam było sobie wyobrazić, że coś takiego moglibyśmy w ogóle robić.
Nie pamiętam zatem wielu rzeczy. Nie pamiętam każdej odwiedzonej miejscowości. Każdej szkoły.
Każdej podwózki z punktu do punktu. A zapewniam Was, że było ich wiele.
Ale są takie chwile, które pamiętam doskonale. Wystarczy, że zamknę oczy.
Mam wrażenie, że pod tymi powiekami wyświetla mi się właśnie taki film, który został zgrany przez mą pamięć. Jedna z sal. W niej pięć dużych okien. Moje łóżko polowe stało blisko drzwi, obok szkielet człowieka, który niezbędny był wówczas w każdej klasie biologicznej.
Chłopcy w pokoju obok. Te okna otwarte na oścież. Lato było tak upalne, że trudno było nawet o nocny chłód. I Białą Damę z płonącym ogniem pamiętam jak żywą. Pojawiała się i znikała. Szła wzdłuż tych okien. W jednym wyżej, w drugim niżej. Jakby się zapadała. Ach! Pisk pamiętam. Trudno będzie go zapomnieć, nawet jeśli klisza na moich powiekach się już mocno zarysuje.
I za moment nasz wychowawca w pokoju, który zlękniony wpada i pyta co się stało…
To początkowo było oczywiste, że któryś z chłopaków. Ale oni wszyscy przybiegli do nas w krótką chwilę. Odliczeni wszyscy.
To musiała być prawdziwa Biała Dama!
Emocjom nie było końca, bo Biała Dama pojawiła się jeszcze dwa razy. Niby każdy wiedział, że to nie może być prawda. Ale do dziś nie wiadomo czy byli to miejscowi, którzy wpadli na tak dobry pomysł, czy wychowawca, który zrzucał prześcieradło i szybko przybiegał…
Emocji było więcej niż w dzisiejszym świecie Energylandii.
To tam nauczyliśmy się na pamięć pierwszych piosenek Hey i T’Love.
I ten moment, gdy dotarliśmy wreszcie nad morze.Widziałam je wtedy po raz pierwszy.
W powrotnej drodze przyszło nam się z pociągu na pociąg przesiadać i czekać na tym dworcu osiem godzin… Nikt nie narzekał. To też było fascynujące.
Ale krótką chwilę trwało nasze przesiadywanie na plecakach pod ścianą, bo nasz opiekun załatwił nam cały wagon z bocznicy.
Obudził nas dopiero świergot ptaków, a zaraz potem okrzyk naszego wychowawcy – „Hej pobudka wstać, koniom wody dać.” Śpiewał dużo, donośnie i chętnie. Nie rozstawał się ze swoją gitarą.
Z wielką pasją uderzał w struny. Ta energia się udzielała.
Kiedy już wszyscy odliczyliśmy się… Co ja gadam! Nie pamiętam za grosz aby Ktoś nas tam liczył.
Zatem kiedy stanęliśmy wzdłuż ostatniego pociągu jaki miał zawieźć nas do domu, nasz pedagog oznajmił, że zostało tyle pieniędzy, iż na głowę przypada złoty dwadzieścia. A za złoty dwadzieścia to na tej stacji były snikersy. Rozdał każdemu po jednym i rzekł – to na śniadanie.
I tu zbędne będą słowa opisujące uciechę uczestników…
Na peronie tym razem nie czekali rodzice. Bo plan wycieczki był – na północ. Nie obejmował rozpisanej z dokładnością daty i godziny powrotu.
Trzy domy od kolejowej stacji był Ktoś, Kto nas utartym już zwyczajem tego wędrownego obozu, powiózł do celu.
Do dziś widzę jak biegnę w stronę domu. Była sobota, bo Mama akurat na taras pościele do wietrzenia wynosiła.
Nikt z rodziców nie miał pretensji o nabite guzy, o wystraszone Białą Damą dzieci, o chemię i cukier na śniadanie.
Za to każdy, Kto zamknie dziś powieki, ma film piękniejszy, niż ten nagrany najnowszą wersją ajfona.

9 odpowiedzi na “obóz wędrowny.”

  1. Tak… Szkoda, bardzo żal, że gdzieś niepostrzeżenie odeszła w niepamięć spontaniczność i naturalność takich wyjazdów. Ich miejsce zajęły zbilansowane posiłki wydawane o ściśle określonych porach dnia, rygorystycznie przestrzegany harmonogram zajęć , moc adekwatnych(koniecznie!!!) do wieku dziecka atrakcji prowadzących do przestymulowania młodego człowieka, a nie do zgromadzenia takich cudnych, sentymentalnych wspomnień… No żal… Ale co robić? Oka sobie nie wydłubiesz… jak mawia pewien mój znajomy. Pozostaje cieszyć się tymi wspomnieniami, czerpać z nich siłę i wracać do nich możliwie najczęściej.

  2. Ju!!! My byliśmy z bratem i kuzynkami na wakacjach z Bogiem. Spaliśmy w klasztorze, siostry gotowały tak że głowa mała. Dyskoteki wycieczki, śmichy i maseczki z kremy nivea. Zapytaj mnie gdzie to było? Nie wiem!! Wiem jak było i z kim ❣️

  3. I dzisiaj… zgody! Na wszystko, co możliwe – co tylko może przyjść do głowy – koniecznie zgody przez rodziców podpisane… Bez tego ani rusz… Przykre to bardzo, a Twoje Jula wspomnienia (tak podobne do moich), czytam z łezką w oku – wspominam i tarpana, i snickersa…

  4. Obozy i kolonie to moja specjalność od 10 roku życia, najpierw jako uczestnik, potem jako wychowawca i animator, az do kierownika.
    Od 7 lat mam zaszczyt byc kierwnikiem na obozach tanecznych z 2 szkol tanca z mojej okolicy.
    Są 3 punkty widzenia sprawy/uczestnik, rodzic, kadra
    Uczestnik
    1. Mamo tak, dojechalam, nie dzwon wiecej do mnie!
    2.Tu jest okropnie, mamy 4 posilki dziennie, ciekawe zajecia 6 h, bylysmy w wesolym miasteczku, mielismy animacje, panie sa mile, towarzystwo super,ale telefony mamy tylko na ciszy poobiedniej ;(
    3.Nie prosze Pani…to nie jest bałagan, ja tak tez mam w domu.
    4.Pakuj wszystko do łazienki i idz sie kąpac bo idzie kontrola czystości!

    Rodzic
    1. Czy moja córka jeszcze żyje?
    2.Kochanie myjesz zęby codziennie?Spakowałam ci szczoteczke w lewej kieszeni po prawej stronie w tej kolorowej reklamowce na zamek pod butami za czerwonym swetrem z guzikami.Jak to nie umiesz znalezc?
    3.Nie nie moge przyjechac po syna poniewaz z mezem jestesmy na Majorce.

    Wychowawca
    1.Widziałaś ten telefon od Iksinskiej, kosztuje chyba z kilka koła i my go mamy u nas w pokoju przechowywać?
    2.Nie prosze Pani corka cały czas nie płacze, uczestniczy w zajeciach , cieszy sie z kolezankami, wykupila pol straganu na deptaku i sie dobrze bawi.Wieczorem łapia ja smutki.Nie musi Pani dzownić co 10 minut.
    3.Dzieci kochane, dlaczego wy wszystkie swoje rzeczy trzymcie pod kołdrą?
    Cudownie jest być w śród pełnych pasji dzieciaków, pełnych troski rodziców i pełnej doświadczenia kadry.
    Dziś dzieci są napompowane elektronika i wirtualnym switem, który my dorosli im stworzyliśmy i w nim je wychowujemy.Ale pociesze was ,ze ciagle maja otwarte serca i chęć tworzenia czegoś wyjatkowego, jak ja, kiedy podczas pierwszego pobytu na kolonii, mając lewą rękę w pomalowanym flamastrami gipsie, czolgałam sie w piaskowym tunelu wysłanym kosodrzewiną i chłostana pokrzywami śpiewałam wesoło piosenkę o Neptunie!

  5. To samo pomyślałam wczoraj… Nauczycielka wpadła na pomysł by zabrać dzieci na wycieczkę rowerową. A rodzice tej grupie same problemy… A że brak umiejętności, a że pogodaa, a że coś tam…

  6. I ja mam takie wspomnienia!!! Po pierwszej klasue szkoky podstawowej pojechalam pierwszy raz na tzw kolonie zuchowa. Na 3 tygodnie, 8 lat, gleboko w lesie nad jeziorem kaszubskim😍 Ridzice jak przyjechali w odwiedziny pi 2 tyg to lecialam tak ze zawislam nosem na lince od obozu. Ale bylo super!! I lepiej sobie radzil z czystoscia i praniem niz starsza o 4 lata siostra na pobliskim obozie harcerskim ( ona brodna od szyji w dol i mokre ciuchy pod poduszka na pryczy😂) a pozniej co roku az do konca liceum jezdzilam na obozy harcerskie, biwaki i festiwale taneczne.. wspomnien tyle!!! Wspomne tylko obozowe warty nocne i obejscie jeziora noca!!! A druch o swicie budzil trabka, byly tez tam psy, a mycie i zmywanie, pranie w jeziorze oraz latryna😉A moi synowie nie chca dac sie namowic na zaden oboz czy kolonie- nie potrafie tego zrozumiec..

  7. Mieliśmy tak spływ kajakowy, miałam może 15 lat, codziennie przepływaliśmy w inne miejsce, raz rozwaliłam z kolegą kajak i szliśmy – rzeką pół dnia pchając kajak który przeciekał bo nie sposób się było wydostać na wysoki brzeg a reszta odpłynęła. Jednego wieczoru bardzo zmokliśmy i było bardzo zimno, nasz opiekuj kupił flaszkę wódki bo było tak mokro że nie byliśmy w stanie rozpalić ogniska i każdy wypił po dwa łyki żeby się rozgrzać. Innym razem ubłagaliśmy gospodarza, przy którego polu się zatrzymaliśmy, żebyśmy mogli wykopać trochę marchewki i ziemniaków z jego pola bo tak nam się chciało zupy. Siedzieliśmy aż do świtu przy ognisku susząc rzeczy i śpiewając. Mamę zobaczyłam po 14 dniach, wracając w jednym swetrze bo utopił mi się plecak. Do dziś oglądam zdjęcia z tego czasu i wspominam z bijącym sercem, tak było wspaniale.
    A dziś, do mojego męża który prowadzi obozy żeglarskie dzwonią dzień w dzień matki pytając czy na jachtach jest prysznic i gorąca woda, czy mydlo jest hypoalergiczne i czy dieta bez glutenu i wegańska. Dzieci raportują rodzicom każdy ból głowy, każdy niesmaczny posiłek i każde zadrapanie. Wtedy myślę, jak byliśmy wolni i jak zabieramy tę wolność naszym dzieciom….

Skomentuj Anna Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.