Na chłopski rozum wyprałam ten płaszcz pod koniec jesieni, ale pamięć podpowiada, że było jeszcze lato.
Granatowy. Jak rozwiesiłam rzucając na suszarkę, tak potem zawisł w garderobie.
Bez prasowania i chyba za dużo proszku dałam, bo w tych zagnieceniach było bielsze. Jakby się nie wypłukało.
I wiadome było, że po takim czasie, jak wyprasowałam to się rozprasować nie chciało i wyglądało jak psu z gardła. Jak kawał szmaty, a nie piękny, elegancki płaszcz… taki jakim go wtedy kupowałam.
Czarnego nie miałam nic. Buty granatowe. Czapka i szalik żółty, ale jakby w tę modną musztardę.
W pierwszej ławce za trumną stał Tato z Mamą i Ciocia z Wujkiem.
A w tej drugiej kuzynki, moja siostra i… i ja usiadłam tak z boku. W tych ławkach bardziej na lewo.
Bo co się tam będę pchać. Jak człowiek na środku to i patrzą na niego bardziej, a ja w tym granacie i musztardzie jak zupełnie nie na pogrzeb.
Ale Ona tak machnęła tą ręką od zewnątrz do siebie. A z ruchu warg odczytałam „no chodź tutaj do mnie”.
Stanęłam zatem obok.
Jako, że ksiądz ciągle o tym żałowaniu za grzechy, to moje myśli popłynęły zupełnie gdzieś indziej.
Bo z tymi grzechami to jak śpiewał Grechuta w „Kantata”..
„I niech to będzie spowiedź, ale bez rozgrzeszenia.
Nie chcę, by okradano mnie z mojego życia.”
Patrzyłam na ten czubek głowy mojego Taty, już łysiejący. I te długie siwe włosy.
Lubię je. Taki szalony artysta.
Na te pięknie wymodelowane włosy Mamy, przez naszą fryzjerkę Ilonkę.
Obok mnie stała Ona. Piękna taka. Wysoka, szczupła. Pomiędzy czarnymi obcasami a ołówkową czarną spódnicą widziałam kawałek zgrabnej łydki. I wszystko tamtego dnia miała właśnie takie.
Że wyglądała najpiękniej, a jak na pogrzeb właśnie.
Potem jak wracaliśmy już późną nocą, wysłałam Jej sms..
Że każdy dzień bez rozmowy z Nią jest tak bardzo niepełny. Czuję wtedy, że czegoś brakuje.
Stałam już potem na naszej werandzie, gdy jeszcze rozmawiałyśmy przez telefon tamtego dnia..
I Ona mówi, że coś by zrobić chciała jeszcze.. Coś większego..
Mówi o tym, że taka jest dumna, że ja tą książką tylu ludziom pomogłam, gdzieś Ich tam na nogi postawiłam gdy tego potrzebowali.
Tak, to wielka satysfakcja, choć to słowo tutaj zupełnie nie pasuje.
Ale jest już północ, a ja innego znaleźć nie potrafię…
Ja tego w ogóle nie czuję, pomimo, że mi o tym piszą. Bo mnie się to takie banalne wydaje, to o czym pisze. Prostym językiem.
Odpowiadam wtedy Jej, że książkę to może napisać każdy. Schować się w zakamarkach domu i bazgrać.
Że to czyny się liczą.. Z czynów jest zbudowany świat a nie z słów.
A Ona, że jak to… Przecież podłogę każdy potrafi umyć…
Bo kiedy Babcia zmarła, to Ona w ten pierwszy dzień pomogła przy wszystkim.
Tak, to prawda – powiedziałam – tylko, że Babcia ma pięcioro wnuków, a tę podłogę myłaś właśnie Ty.
Nie jest ważne Kto co potrafi. Ważne gdzie jest kiedy zachodzi tego potrzeba.
Nie z książek został zbudowany świat, a z czynów.
Dla mnie nie można osiągnąć w życiu więcej i lepiej niż podarować drugiemu człowiekowi czas i pracę swoich rąk…
Zatem popłakałyśmy się obie, z tego jak każda z nas jest z siebie nawzajem dumna i szczęśliwa z faktu posiadania takiej siostry. Bo ja imponuję Jej a mnie Ona.
Druga Ona.
Czasami chodzimy na spacery. Wieczorem. Tak koło godziny 19 ej..
Ja piszę sms – spacer?. Ona odpisuje – tak! dzięki!.
Pewnie miała taką samą potrzebę wyjścia choć na chwilę z domowego chaosu.
Najczęściej to ja idę najpierw po Nią, a potem Ona mnie odprowadza.
Żona brata męża mego. I czy możliwym jest by lepsza mogła się trafić…
Nawet nie powątpiewam, ja wiem, że nie.
Czasami tak wieje z zachodu, że idę inną drogą.
Jak otwiera drzwi to pierwsze mówię, że ma założyć czapkę, bez czapki, nigdzie z Nią nie idę.
Już zakłada. Chyba zmądrzała.
Mamy już utarte ścieżki przez tą naszą wieś. Wiemy gdzie ujada pies, a gdzie najczęściej robi się błoto.
I Ona do mnie mówi, czy ja się z Nią nie nudzę…
Bo przecież książek Ona nie czyta, w internecie nie siedzi.. Może czasami jak coś trzeba na allegro kupić. Ale to sporadycznie. Może raz na miesiąc..
Że na wychowawczym jest i z dziećmi w domu to wiadomo ile nowości.. Mało.
Słucham tak Jej i patrze pod nogi, bo tu akurat ciemno gdzie idziemy..
I co ja mam Jej powiedzieć..
Że choć było to 5 lat temu to pamiętam do dziś jak siedzimy przy stole i Ona obiera Omie (po śląsku Babcia) mandarynkę.. Do dziś widzę jak skubie i po tym jednym małym kawałku powoli Jej podaje.
Wyciera chusteczką, podkłada serwetkę.
Takich sytuacji wiele, ale tamten pamiętam wyjątkowo, bo nas przy stole było dużo młodych, a to dla Niej zawsze takie rzeczy były oczywiste. Takie naturalne.
I Ona pyta czy ja się z Nią nie nudzę…
W tej dziewczynie jest życie! Klnie siarczyście kiedy jest zła i ma zaszklone oczy kiedy Jej się coś przypomni..
Ona ma czas żyć a potem pięknie o tym opowiadać.
Mnie w żaden sposób nie imponują internety, blogowe światy, w kwadrat skadrowane zdjęcia..
Ja je lubię. Ale po prostu tylko lubię. Są częścią mojego życia dziś..
Przecież przyjdzie dzień w którym to wszystko zakończę.. To tylko taki etap w moim życiu.
Piękny, ale etap.
Bo coraz częściej człowiek mija życie prawdziwe. Mija bokiem i wchodzi do wirtualnej przestrzeni.
Mnie dziś imponują ludzie bez konta na facebooku, którzy myją u Babci podłogę w dzień pogrzebu.
Obierają mandarynkę w grudniowe popołudnie.
Bo Ci ludzie po prostu prawdziwie żyją. Nie sobą. Mają czas pomyśleć, zauważyć.
Namacalnie pomóc. Empatycznie spojrzeć.
I choć One twierdzą, że nic wielkiego nie robią, to na Takich ludziach zbudowany jest świat.
One są fundamentem istnienia ludzkości na ziemi..
Czyny budują świat, nie słowa.
Słowa są tylko jego dodatkiem, który może zaistnieć dzięki czynom.





















































