piątek

słucham z Antką tej piosenki setny raz..
i tak sobie pomyślałam, że poprosze mojego nowego „magika blogowego” o zakładkę „piątek”.
I w każdy owy piątek wrzucę coś, co mnie muzycznie rozkochuje..

 

http://www.youtube.com/watch?v=zTk9xTQfcls

reżyser

długo jeszcze siedzę wbita w fotel..

ludzie się tłoczą, przechodzą,otrzepują popcorn, trącają moje kolana. a ja nie wiem gdzie mam czapkę i torebka przewrócona.

zapalili światło, Pan stoi i czeka na śmieci z wielkim koszem. kończą się litery. wstają. idą. wychodzą.

a ja mam zaburzoną rzeczywistość. wstaję i coś bym się ubrała. nie potrafię się odnaleźć.

każdy Jego film to trauma.

taka trauma, że mnie od środka żre. boli. gniecie. jakbym miała za chwilę stracić przytomność.

po jednym z nich nie pamiętam jak wróciłam do domu. podobno kiedy weszłam to uklękłam w przedpokoju na podłodze i wyłam w głos. to nie był nawet płacz. to był krzyk.

nigdy nie oglądam Jego fimów po raz drugi. nie zniosłabym tego. wystarczy. i pamiętam już na zawsze każdą scenę, każdy dialog, każde skomlenie, hałas. ale najbardziej pamiętam każdą ciszę…

po jednym z filmów leżałam całą noc zwinięta w kłębek. trzęsłam się z zimna i wewnętrznego cierpienia.

nie miałam siły sięgnąć po kołdrę.

po każdej premierze, dla mnie niewyobrażalnej do przeoczenia…

cieszę się rano, że woda z kranu ciepła leci.

że gołąb usiadł na parapet i ciepło w domu.

że wstawiam czajnik na herbatę..

że spokojnie.

że Tosia podskakuje na jednej nóżce tak śmiesznie..

siadam wtedy na podłodze w kuchni, i tak się potrafię na to dziecko zapatrzeć…

dziś również wróciłam z Jego filmu. tulę Antoninę i myślę sobie…

na co to wszystko…

że się człowiek byle czym w życiu przejmuje..

te filmy, choć zostawiają w nas ślad do końca życia, to budzą też nowe życie..

że człowiek coś sie tak zatrzyma, uniesie nad tym wszystkim i zacznie wartościować na nowo..

to co ma.

przeżyć życie i nie zobaczyć filmów Smarzowskiego to wielki błąd…

wielki.

skąd w tym człowieku bierze się taki talent…

róża2

 

no ale dobrze..

już… 

jutro wracam z nowymi podarunkami i kolorowym światem dziecka…

 

macierzyństwo

targi

kiedy miałam 19 lat urodziła moja siostra. bliźniaki. dwie niezwykłe, zdrowe dziewczynki.

pamiętam, że w dzień Ich powrotu ze szpitala w domu powiesiliśmy transparent „witamy trzy damy” i na każdą z Nich czekały kwiaty.

był to czas, kiedy od wczesnej wiosny do późnej jesieni nie schodziłam z motocykla przemierzając kolejne setki i tysiące kilometrów..

był to też czas najlepszej, beztroskiej młodości. choć u mnie trudno było o inną..

i nagle w tym moim świecie pojawia się poważna rola. rola młodej ciotki.

która czasami całe dnie, a nierzadko całe weekendy spędza samotnie opiekując się dwójką niemowlaków..

wstawanie w nocy czasami po czterdzieści razy. karmienie. kąpanie. ubieranie. wyprawianie na spacer. wszystko podwójnie. a dzieci energii nie szczędziły..

 

po ośmiu latach decyduję się na dziecko. mocno świadomie.

kiedy gładzę się po brzuchu, widzę nocne noszenie przy kolkach, ząbkowanie, rozlane zupy, pieluchy i ciągły pośpiech..

wiem, że macierzyństwo to nie tylko piękne sukieneczki i letnie spacery po łąkach.

wiem, że macierzyństwo to mnóstwo wyrzeczeń, nieprzespanych nocy, poświęceń.

ale nie boję sie tego ani trochę. jestem gotowa i czekam.

 

dziś wiele czytam i słyszę o tym, że to piekne macierzyństwo jest kłamstwem.

że te kolorowe czasopisma, równo ułożone na jednej z półek w empiku o radosnym rodzicielstwie, to wielkie oszustwo.

że te zdjęcia tryskających idealnym makijażem kobiet z dzieckiem przy piersi, nie są możliwe do spełnienia…

 

hmm… bo to zależy, czego od życia oczekujemy.

 

żyjemy w czasach niezwykłej wygody. nauczyliśmy się korzystać z pralek, zmywarek, szybkich, nowoczesnych środków komunikacji..

żyjemy w czasach gdzie jakakikolwiek większy wysiłek przerasta nas, wpędzając w stan graniczący z depresją.

chcielibyśmy urodzić dziecko, jednocześnie nie tracąc jędrności ciała.

chcielibyśmy mieć piękne domy, ale i czas by w nich wypoczywać.

chcielibyśmy by w kuchni pachniało ciastem, ale by mąka nie zabrudziła za mocno blatu i podłogi pod stołem.

chcielibyśmy żyć jak z katalogu, ale by jego cena nie była zbyt wygórowana. nawet z naciskiem na „promocyjna”. a co gorsza wiele z nas chciałoby ten katalog w gratisie. jak w Ikei.. z ołówkiem i papierową miarką na dokładkę. I wezmą trzy.. bo za darmo..

 

macierzyństwo jest takie jakim je sobie zbudujemy.

warto zainwestować, bo niezwykle wzbogaca życie, a nic nie kosztuje. nikt nie pobiera od tego podatku i nie płacimy za miejsce postojowe..

dziś kobiety chciałyby mocno na skróty. łatwo. szybko.

dać dziecku czas, czasu nie mając.

dać dziecku spokój, spokoju nie mając..

i poczucie bezpieczeństwa, gdy Im samym go brak.

chciałyby dziś urodzić a jutro w rozmiar 34 wejść.

mieć czas na budowanie wież z klocków, drugą ręką szczytu drabiny w korporacji sięgając..

a w życiu na wszystko jest miejsce i czas. tylko trzeba się z tym pogodzić.

jest czas na pięknie opalone nogi jak i ten na nieuczesane włosy od rana.

czas na nowe ciuchy na wypielęgnowanym ciele jak i ten na brudne, wyciągnięte dresy..

żaden z nich nie trwa wiecznie. a każdy z nich potrzebny by potrafić docenić siebie nawzajem.

nie można przetańczyć całego życia, bo na starość przyjdzie nam samotność i cierpienie.

życie w domowym zakamarku przyniesie poczucie niespełnienia ..

jest więc czas na kino, bal i spacer..

i jest ten na kaszki, klocki i nocne płacze…

najważniejsze by nie zatracić się w żadnym z nich.. a jedynie wiedzieć, że kosztowanie każdego po trochu czyni nasze życie jak z katalogu..

wystarczy jedynie nie przewracać stron za szybko i spokojnie oczekiwać kolejnej kolekcji…

 

 

zdjęcia z niezwykle miłego popołudnia, spędzonego rodziną Szafeczkową, na targach w Krakowie.  Kolaże157 Kolaże158 Kolaże160 Kolaże161 Kolaże162 Kolaże156 Kolaże167 Kolaże166 Kolaże164 Kolaże170 Kolaże169 Kolaże168 Kolaże171 Kolaże172

 

i fotografie z rąk Szafeczkowego Taty.

_MG_6633_1000px _MG_6615_1000px _MG_6698_1000px

ze świata rzeczy materialnych, to wynalazek plecaka ze smyczą jest dla mnie number one.

od niedawna nie wychodzimy bez niego z domu. i na zakupach, kiedy Tosia przestawia makarony na najniższej półce, to ja spokojnie wybieram ketchup. już nie biorę pierwszego lepszego, bo dziecko między regałami mi zniknęło. 

mnóstwo ludzi pyta mnie o niego na ulicach i w sklepach. Ja swój kupiłam tutaj