Co jesień Mama wyjeżdżała na grzyby. Do rodziny w Pile. Na tydzień.
Zostawałyśmy z siostrą pod opieką Taty. Babcia Adela przybywała z pomocą dotyczącą gotowania.
Tata nas kąpał, wiązał nam kitki, usypiał.
Przeżyłyśmy. Choć Pani w szkole pytała „Co? Mamy nie ma?”… Bo Tata pozwalał się ubierać jak chcemy.
Kiedy wyjeżdżam na kilka dni, najczęściej moje dzieci zostają z Babcią Elą..
Zdarza się jednak, że zostają ze swoim Tatą.
Mam w telefonie taki standardowy sms z treścią „Oni jedzą”. I wysyłam co trzy godziny.
Żeby Mu przypomnieć. Że Oni też jedzą. No może chłop zapomnieć.
Dzwonię kiedyś z Warszawy. Sobota. Może godzina jedenasta rano.
– Co tam u Was? – pytam.
– Dobrze, ja robię przy piecu. Dzieci na górze z Mamą. – odpowiedział.
– A, to byliście po Mamę.. A w co ubrałeś dzieci?
– W nic, w piżamach wziąłem.
– W piżamach? Przecież zimno jest!?!?
– Dlatego w koce je poowijałem.
– Jak to w koce? To jak zapiąłeś w pasy w tych kocach?
– Nie dało się właśnie i dlatego pojechaliśmy przez pola…
Można lamentować ale po co..?
Skoro gdy wróciłam w niedzielę to żyły, były zdrowe i z głodu nie umierały (choć tutaj dopomagam tym sms’em).
Na obiad zamawiają wtedy pizze, albo idą przez pola do Babci Lucy.
Choć i czas robi swoje… Im więcej z Tatą zostają tym lepiej Tata racuchy smaży..
I gdy zdarza mi się słyszeć, z ust tych udręczonych Mam, że Jej mąż to by napewno nie dał rady albo nie chciał…
To… jeżeli by nie chciał to bym nie pytała. Zwyczajnie bym wyszła.
Moja Mama powiada, że nie ma dobrych związków na życie jeżeli się na początku swojego nie wykłócą.
I ja się całkowicie zgadzam. I nie mowa tutaj o wielkich kłótniach (choć zależy od temperamentu, ja mam wielki. Włoski.), a zwyczajnych sprzeczkach i ustalania zasad, reguł, złotych środków.
Każdy na świecie pozwala sobie na tyle na ile mu pozwalają.
Jeżeli się życia nie „ustali”, nie ułoży, nie powie co dla kogo ważne, istotne, to potem Ktoś latami gnieciony w końcu wybucha, odchodzi, zdradza…
Małżeństwo to nie umowa spisana na papierze. Ale nie znam związków w których nie ma „ustaleń”.
Tak jak z miłością… Związek oparty tylko na miłości szybko gaśnie.
Nie kocha się za nic. Kocha się za coś.. Dlatego miłość poparta rozumem ma szanse przetrwać w znośnym spokoju całe życie..
Trzeba na początku tupnąć nogą i powiedzieć to i to dla mnie jest ważne, tak bym chciała żyć..
A jak Ty?
Kiedy pojawiły się dzieci a mój mąż czasami wyjeżdżał na rajdy miałam tydzień nadąsaną minę..
Trochę późno zmądrzałam, ale udało się…
Gdybym zabroniła Mu jeździć szybko stałby się nieszczęśliwy. A co za tym idzie i my bylibyśmy…
Najprościej… Nie złością a zwyczajnie, miło przy kalendarzu zaznaczamy „swoje” weekendy.
On jedzie na rajd, ja miesiąc później na wypad z przyjaciółkami.
Nie zapominając, że priorytetem są wspólne weekendy.
Zaznaczyliśmy „granice”, „potrzeby”, „złoty środek”.
Zatem kiedy jest mój weekend to On zostaje z domowymi obowiązkami..
Choć na co dzień mamy je pięknie podzielone.. Kto obiad, Kto kosi…
Choćby wczoraj…
– Jutro wrócę później bo jedziemy wieczorem na motor.
– Dobra, to weź ich dziś wieczór na rowery, a ja poczytam książkę..
Nie czekam aż się domyśli, nie gromię wzrokiem gdy wróci z tego motoru..
I czy gdyby na ten motor nie chodził to kochałabym go tak samo..?
A jeszcze bardziej gdy weźmie ich na rowery…
Wszystko razem może się złożyć w piękną całość..
Ale wszystko w życiu przychodzi z czasem.. Czas ludzi uczy.
Musieliśmy swoje się czasami wysprzeczać…
Takie sprzeczki/ kłótnie są zwyczajnie zdrowe i potrzebne by mogło być lepiej… by mogło być dobrze…
jednakże trzeba wiedzieć, może lekko czuć, gdzie leży granica..
I patrząc na znośnie normalne rodziny… nie ma mężów, którzy nie potrafią zostać z dziećmi, są tylko żony, które na to nie pozwalają…
Bardzo ale to bardzo mądre slowa Julio.
ja też zostawiam moich Chłopaków we dwóch i żyją;) i też zazwyczaj mają pizze na obiad albo do Babci Krysi pojadą na kluski z serem:) i wtedy mają te najważniejsze „chłopakowe” zajęcia takie bez mamy takie „dziewczynom wstęp wzbroniony” i najpiękniejszy ich czas razem we dwóch
ale tak to kwestia dogadania w związku i nie myślenia że beze mnie nie dadzą rady
Zgadzam się całkowicie! U nas jest tak, że mój Mąż potrafi genialnie gotować, rano też sam Maję do przedszkola odprowadza i pomaga się Jej ubierać. Czasem zdarza się, że ktoś się zdziwi, że jak to tak, że to On szykuje?! A przecież to nasze dziecko i On tak samo jak i ja, dwie ręce ma i mądry w dodatku mi się trafił, to i nie jest da Niego za wielką filozofią kitka uczesać i przypilnować żeby zęby umyła. Często my wszyscy żyjemy w jakiś schematach, sami ograniczamy tych naszych facetów, bo przecież my wszystko najlepiej i nie rób, bo ja zrobię lepiej, b się nie znasz, bo nie potrafisz. A potem problem jest żeby z domu na dwie godziny wyjść, bo panika jak On dzieci ogarnie. Ale masz rację, to wszystko trzeba wspólnie przerobić, ustalić, wykłócić się czasem, a potem, o matko o ile łatwiej się żyje! Kiedy związek jest taki fajny, taki swój, kiedy oboje się szanujemy i pomagamy sobie, kiedy dzieci są naprawdę nasze i nie ma znaczenia czy tym razem w domu mnie nie ma czy też Jego. A że ja więcej z nimi w domu przebywam, to jak wychodzę to wręcz jaka radość!;)) Bo Oni mają wtedy zawsze wieczory filmowe, z popcornem, swoje rytuały i jakie to też jest ważne, tak czasem ich samych zostawić, jakie to też relacje piękne buduje. I nawet jeśli wtedy zamiast kolacji ten popcorn, to cóż z tego? Przeżyją, najważniejsze, że na co dzień cudowne wspomnienia ze swoim tatą budują, który nie jest gdzieś tam z boku, ale razem z nimi.
Pięknie napisane! I bardzo mądre podejście 🙂
Cudowne….
Juleczko, tak sobie myślę, że gdyby ten post urzędnicy w Urzędach Stanu Cywilnego tudzież księża jeden z drugim na naukach przedmałżeńskich czytali, to o ile mniej rozwodów by było…Pięknie jak zawsze. Dziękuję…❤️
Ja też uważam, że niezależnie od płci to każdy rodzic tak samo dobrze potrafi zająć się dzieckiem. U nas są dni razem, są dni że ja zostanie sama z dzieckiem, a są takie dni, że dwa popołudnia pod rząd wychodzę z koleżankami. I nie musi być po równo, po tyle sama, ale elastycznie i za to kocham mojego męża, że nigdy nie powiedział ” znów wychodzisz ” tylko zawsze zostaje chętnie sam z naszym dzieckiem.
Trzeba jeszcze mieć tą umiejętność w sobie. Myślenia o swoim (co – niby wiadomo że przekłada się na szczęście wszystkich – ale czasem jest jakieś takie nie do zrobienia). Trzeba nie budować całego świata na służeniu innym. Na byciu idealnym dla innych. Trzeba mieć wdrukowane, że można o sobie pomyśleć. Trzeba chcieć spędzać ze sobą czas. Trzeba lubić. Siebie i swój czas. Trzeba dla siebie…
A co jeśli się nie umie…?
Musi się nauczyć. Trudno stacza się walkę z samym sobą ale dla swojego własnego zdrowia psychicznego- wart0!
Uwielbiam Panią czytać:)
Mój mąż sobie świetnie radzi z córeczką. Owszem przed jakimś moim większym wyjściem zostawiam mu długaśną listę kiedy jedzenie kiedy drzemka ile łyżeczek mleka ile kaszy. Ale on i bez tego dał radę gdyby była taka potrzeba. Sprzeczamy się regularnie ? Ustalamy co kto lubi co kto chce jak sobie wyobraża. Dyskutujemy jak być nie może, jak byśmy woleli inaczej. I jakoś to się powoli układa. Najważniejsze, że tak jak napisałaś priorytetem jest ten czas spędzany razem. Wtedy z tych samotnych weekendów na skrzydłach się wraca do domu. A w tym hotelowym łóżku samemu, za domem z którego się niby na chwilę uciekło tęskni. Za chwilę bedzie nas czwórka. A ja się w ogóle nie boje. Mam najlepszą pomoc na świecie w postaci mojego męża. Życzę tego każdej z nas ?
Związek to wjazd na wspólną drogę. Na początku mknie sie jak po autostradzie, czasem trzeba wjechać na trochę bardziej dziurawy odcinek, tam gdzie chciałoby się popędzić jak najszybciej trzeba wysiąść i iść po kamienistej drodze kalecząc stopy o ostre słowa, lub grzęznać w błocie własnych łez. Nieważne jaka ta droga będzie zawsze iść trzeba po niej razem, gdy ona zostanie w tyle, zaczekaj na nią, gdy on cię wyprzedzi podbiegnij. Gdy któreś upadnie pomóc trzeba sobie wstać. Byle nie oddalać się nigdy od siebie zanadto, nie szukać skrótów, bo na tej drodze zbyt łatwo się pogubić…
Jakie to piękne..
Bardzo mądre słowa i dobrze powiedziane ze trzeba się nauczyć trochę rozstawania na chwile i zostawiania dzieci pod opieką mężczyzn. Tym bardziej ze dzisiejsze pokolenie ojców naprawdę potrafi wiele jak nie więcej czasami od kobiet. Bywało to różnie wcześniej czego przykładem jest np mój teść który serio… raz w życiu przebral tylek jednemu z 3 swoich dzieci i oficjalnie opowiada ze nie do niego należała funkcja wstawania do dzieci w nocy. I całe szczęście ze rodżony jego syn a mój mąż nie ma z tym zadnych problemów. Pozdrawiam
Ja to chyba nie wiem co sprzeczki, albo tajfun albo słońce u Nas.Nie wiem też co to marmolenie, że dzieci z Tatą nie zostaną. Och zostaną! Buziaki w przelocie dadzą; a potem…… mycie się do połowy, kebaby po które ostatnio w koszu motocyklowym jeźdzą, seans Irob czy innego Mana.Hania uwielbia świat facetów oni bekają, plują robią milion rzeczy które dla kobiet obrzydliwe.Jak mogła bym pozbawić ich takich świątecznych chwil.Myślę też, że gdybyśmy byli sokołami to bym moich pisklaków nigdy nie nauczyła latać.No gdzie! Jeszcze by w przepaści pospadali.A Tata skrzydłem jednego by popchnoł ,do drugie oko puścił i już szybują, beczki i korkociągi robią a ja na trójkę z podziwem zaglądam do ich świata z odległości należąc.
Super napisane, od razu z mężem ustaliliśmy weekendy Twoje, Moje, Nasze ?
Bo dziećmi zawsze się zajmuje, bym mogła wyjść. Ale Julia, Ty masz rodzine w Pile? Piła ta w Wielkopolsce ? Bo jak tak to Ty musisz tą rodzine swoją odwiedzić koniecznie a wtedy bede po Pile chodzić dzień i noc by Cię spotkać ?
Jak zawsze mądrze i w punkt. Szczególnie o tym, że pewne potrzeby trzeba sobie czasem „wytupać”, że sprzeczka to też taki rodzaj rozmowy, czasem właśnie w jej trakcie ma się więcej odwagi by powiedzieć, czego się oczekuje. I o tym czasie, który jest najlepszym nauczycielem. I ja nieco późno wpadłam na niektóre rozwiązania, ale jak to mówią „lepiej późno niż… później” 🙂 I podkradnę sobie wymowę tego dialogu o wypadzie na motor i wyjściu na rowery, bo to takie proste w sumie, a z drugiej strony takie dla mnie odkrywcze (i nie wstydzę się przyznać do tego, że sama nie wpadłam na to, by na takiej zasadzie rodzicielsko funkcjonować, ważne, że człowiek jest elastyczny i potrafi się uczyć od innych w tych kwestiach). Dziękuję i pozdrawiam serdecznie 😉
To prawda. Ja nigdy nie miałam problemu zostawić mojego z dziecmi, bo i ugotuje (jego lasagne lepsze od mojej) i zabawi. Ostatnio miałam w sobotę szkolenie do 17tej, to poszli na basen, a potem była pizza w domu. Z kolei kiedy on wychodzi na szisze z kolegami, to nie wydzwaniam co 5 minut. Oczywiście są klotnie i to nieraz wielkie, bo ja taka właśnie włoska baba jestem, a on przecież Arab czystej krwi 😉 Jednak szybko nam przechodzi, a atmosfera jest wtedy oczyszczona.
Bardzo mądre słowa ja na początku za mało dyskutowałam ale teraz uczę się ??
Ja właśnie jestem na tydzień przed wyjazdem- bez dzieci-na 4 dni -pierwszy raz od 5!lat?
Totalnie mieszane uczucia wraz z tysiącem powodów by jednak nie pojechać.
Ale wiem, że za tydzień wsiądę do pociągu i ruszę w Polskę cokolwiek głowa będzie podpowiadać.
Pochodzę z Piły Julio:)tej Wielkopolskiej.
jedna moja znajoma mowi a propos zostawania ojcow z dziecmi i ich nie wywiazywania sie z opieki, jak bysmy chcialy (my mamy): dopoki to nie jest kwestia zycia i smierci – nie komentowac, tylko w jezyk sie ugryzc i juz. tylko czasem trudno 🙂 gdy ostanio wyjechalam na kilka dni, to kartke a4 zostawilam z rozpiska szczegolowa na kazdy dzien. i co? i zapomnial o przebraniu na przedstawienie i dziecko nasze jako jedyne w klasie nie mialo kostiumu swojego. ale glowy przeciez mu nie urwalam :)) w koncu to nie kwestia zycia i smierci. 🙂
u nas taka jest umowa, ze w sobote rano spi on, a w niedziele ja. co oznacza, ze trzeba wstac, gdy dzieci wolaja „juz dzien” i zajac sie nimi, czyli zrobic sniadanie, wiadomo, a potem rytualna bajka. i jak ktorys raz z rzedu wstalam i bajka byla a sniadania nie, to awantura ze ho ho. i nauczyl sie chlop, ze „one jedza”! 🙂
my tez mamy podzial obowiazkow i przyjemnosci: jak wiem, ze mecz wieczorem ma maz moj, to do polowy dnia ja wybywam z domu. sprawiedliwie jest i kwasow nie ma niepotrzebnych.
i musze jeszcze te historie napisac, ktora moj tomek z luboscia opowiada czesto: spotykaja sie ona i on, i ona taka zafascynowana opowiada o nim, ze w reczna gra, towarzyski jest, tyle rzeczy go interesuje. z czasem wszystko zaczyna jej przeszkadzac, ze na treningi wychodzi, z kumplami sie spotyka, na ryby jezdzi. i po kawaleczku odbiera mu to jego terytorium i zabrania wszytskiego. a na koniec porzuca. i gdy on pyta dlaczego, ona odpowiada: bo ty sie tak zmieniles! 🙂
pozdrowienia julia! 🙂
Pieknie piszesz.. Cudownie…. czytam bloga jednym tchem … i taki prawdziwy i zwyczajny i lekki i pachnacy zyciem. Prawdziwa codziennoscia ta lepsza i gorsza.
Nie cukierkowy…
a wpis….najbardziej podoba mi sie mina pani nauczycielki…. Mamy nie ma..
u mnie bylo tak z Dziadkiem ….tak mnie uczesal, ze kazdy sie pytal….Mamy nie ma ?
Podoba mi sie dojrzalosc Twoja do WASZYCH spraw, zainteresowan, ….i ta mina nadasana….
No właśnie często się zastanawiam po co sobie samej strzelać w stopę i uznawać, że chłop to nie da rady z dziećmi zostać. Fakt, że gdy urodziło się trzecie to na początku trochę z duszą na ramieniu zostawiałam całą ekipę samą, ale potrzeba wyrwania się na miacho była silniejsza.
Kiedyś, jakiś rok temu wróciłam sobie z Katowic, ze śniadania z przyjaciółką, wpadam do ogródka, a tam w altanie siedzi mąż, syn czteroletni wówczas, córka dwuletnia i dzidziuś może trzymiesięczny w wózku. Mąż kawę pije, dzieci piją sok i zajadają kruche ciasto ze śliwką, które upiekli wspólnie. Przyznam, że podnieśli mi trochę poprzeczkę 😀
Myślę i żyję podobnie. Mąż ma swoje hobby i często wyjeżdża na weekend albo na 4 dni. Mam wrażenie, że wielu znajomych zlinczowałoby go za to. Pytają mnie- ale Ty mu tak pozwalasz? A co mam nie pozwalać? Jest moim mężem ale jest wolnym człowiekiem. Ja bym nie chciała by negował cokolwiek mojego- wyjścia, spotkania, wydatki. My też stoczyliśmy nie jedną bitwę i wiele czasu upłynęłam nim zdałam sobie sprawę, że to my oboje razem pchamy ten wózek. Ani ja sama ani on nie pociągniemy bez wsparcia, zaangażowania i zrozumienia.
Dodam, że mamy troje dzieci i czasem wariuję gdy nie mam czasu napić się spokojnie kawy w ciągu dnia, ale potem przychodzi dzień kiedy budzą tatę rano i to on przejmuje dowodzenie, niedzielny rosół, spacer, a ja mogę spokojnie pomalować paznokcie.
Och tak… ta wiara w drugiego człowieka… przecie to cuda może zdziałać… mój mąż nauczył się gotować rosół i inne potrawy… a synek sam zrobi śniadanie i kolacje i posprząta… gdy dajemy drugiemu człowiekowi przestrzeń… szanse… możliwość popełnienia błędu i właśnie tę wiarę… to On czuje, że może, że da radę!!!!
Pieknie to opisałaś;)