siła.

Pamiętam dosyć duże patio.

Na środku klomb. Trawy trochę. Zaniedbanej. Choć brzydko nie było. Było normalnie.

Ławki. Zwyczajne. Drewniane.

Pomiędzy budynkami szło się szklanym, długim korytarzem. Takim z lat 90tych.

Pośrodku tego korytarza były drzwi. Na to patio właśnie.

Wchodzimy. Ja, moja siostra i wózek bliźniaczy z Jej dziećmi.

Pojechałyśmy autobusem do tej Łodzi. Łatwo nie było. Dzieci marudne. My z torbami.

I taksówka żadna zmieścić nie może tego balastu. Tramwaj okazał się być łatwiejszy.

Ale jesteśmy już w tym patio. Rozglądamy dookoła. Jest. Czeka na nas i macha.

I choć jest tutaj, to i tak wygląda ślicznie. Ona ma takie oczy. Takie, że wszystko w nich.

I radość, i zadumanie, i szczerość i otwartość. Empatia i wzruszenie. Mądrość i wiara.

Dzieci biegną po żwirze i rozkładają ręce.

Pokój ma ładny. Jednoosobowy. Radio. Łazienka.

Choć mówi, że wolałaby z kimś. Bo to można słowo zamienić i podać gdy słabiej.

Ale jak to Ona.. zaprasza do siebie, herbatkę zaparzy. Gdziekolwiek nie jest, to Ci ludzie do Niej jak do mesjasza. Zawsze to było dla mnie zagadką. Skąd taki człowiek… Jakby „nadczłowiek”…

Dzieci skaczą po łóżku. Uśmiecha się i radosna. A przecież widać, że cierpi. Ale Ona całe życie smutek i ból ukrywa przed dziećmi. Zawsze mówi „po co je martwić? a ja dam radę, to nic takiego”, albo machnie ręką i z westchnieniem stwierdza „daj spokój, taki tam ból”.

A każdy inny by z tego bólu wył, skręcał się i ręce do śmierci wyciągał.

 

 

Półka. Drewniana, lekko farba już odchodzi. Jak u każdego w domu. Takie miejsce gdzie rachunki rzucamy. Klucze od auta. Pocztę od listonosza, do przeczytania na później. Ulotki. Telefon po wyciągnięciu z kieszeni. Guzik, co odpadł z płaszcza. Wyniki badań.

I u nas, tamtego dnia, leżały te wyniki. W białej kopercie. Odebrane przez sąsiadkę, bo w miejscowości obok trzeba, a od nas akurat nikt w tamtą stronę nie jechał. Podała mi je w drzwiach. Podziękowałam i rzuciłam na tę półkę. Z ciekawości jednak wróciłam.

Były tam jakieś litery i, że dodatni. Przeszła mi przez głowę myśl, że dodatni to chyba ten zły.. Ale u nas? U nas zły? To musi być jakiś banał. Taki, że rutinoscorbin i jest lepiej …

Wieczór pamiętam. Pusty stół w kuchni. A Oni siedzą. W milczeniu. Co jakiś czas wymienią zdanie. I dzwonią z pytaniami.

Mama chora. I łzy w oczach. Nie wiem, co to za choroba. Nie pytam, a Ona na razie nie mówi. Zasnęłam nawet spokojnie… no bo u nas? u nas choroba…? jakoś dziwnie. U nas nie ma tych złych zdarzeń, informacji, powiadomień.. u nas codzienność zwyczajna.

Zwyczajnie więc zasnęłam.

A potem… strach i niepewność. Płacz i bezradność.

A Ona. Ona nie. Spokojna przez te telefony rozmawia. Dzwoni. Pyta. Załatwia.

Zapalenie wątroby typu C. Jak rak. A interferon jak chemia przy raku.

Znaleźli klinikę. Choć interferon wydają ludziom młodym. I inny kraj sponsoruje Polsce to lekarstwo.

Zapisana do kolejki. Ile lat czekania…?

Telefon dzwoni po dwóch tygodniach. Że lek dla Niej jest. Lek przyjmowany przez trzy miesiące. Jeżeli organizm toleruje jest dalsze leczenie, jeżeli nie, powolne czekanie na marskość wątroby i śmierć. Trzy miesiące strachu. Toleruje. A i to jest tylko marną nadzieją.

Potem kolejny rok, dawek w strzykawce co tydzień. Były to wtorki. Pamiętam.

Raz w środę rano zemdlała w łazience uderzając głową o ubikację. Kiedy przeniesiona na łóżko odzyskała przytomność zaczęła nas ustawiać, że Ona i tak pójdzie do pracy i nikt ma Jej nie zastępować. Poszła. Wygrać z Nią się nie da.

Przez rok leczenia każdego dnia wstaje o 7 rano. Pierwsza. Robi śniadanie. Myje zęby. Nakłada tusz na rzęsy. Zakłada ciepłą kurtkę i idzie do pracy.

Pamiętając o łykaniu tranu, bo najmniejsze przeziębienie może Ją zabić.

O chorobie nie wie nikt, poza nami.

Włosy coraz słabsze, skóra sucha i szorstka jak papier. Poprzez osłabienie organizmu dochodzą inne choroby…

A Ona.. każdego dnia, wygląda tak samo ładnie.

Nie wiem. Nie mam pojęcia skąd jest taka siła. Skąd moja Mama ma taką siłę w sobie.

Razem z Nią leczenie zaczyna 9 osób. 3 z nich przez cały okres kuracji przebywają w szpitalu. 3 z nich straciły słuch i pojawiły się problemy ze zdrowiem psychicznym. 3 przechodziły kurację w ogromnych katuszach przy gorączce 40 stopni.

Moja Mama przez cały rok wstawała rano,zerkała w okno i powtarzała w myślach…

„Ja nie mogę być chora. Mam dzieci, męża, wnuczki. Beze mnie ich świat się zawali”

Czasami, resztkami sił podnosiła kołdrę, powoli wkładała stopy w domowe kapcie, by powłucząc nogami dokonać porannego rytuału.

A my, zbiegając z góry piliśmy ciepłe kakao, które zdążyła już przygotować..

Każdy Jej ruch, niewykonalny dla zwykłego człowieka w chorobie, mówił „ja nie mogę być chora”. „Nie ja”.

I w każdy piatek ciasto pachnące z piekarnika wyciągała. Marchew i cebulę w ogródku za domem zasadziła. Obiad  codziennie na stół stawiała.

Nikt nawet nie przypuszczał, że czasami nie miała siły herbaty zalać wrzątkiem.

Nigdy się nie skarżyła. Tylko to machnięcie ręką i słowa „daj spokój”. A potem tylko Jej cień jak wyjeżdża na rowerach z wnuczkami.

Na nic zdały się nasze błagania, by położyła się choć  na chwilę. By odpoczęła. Poczytała książkę. Obejrzała film. Na nic.

Ona wiedziała, że to leżenie Ją zabije. Że wygrywa dzięki codziennej walce z samą sobą. Z brakiem sił.

Pamiętam ten dzień, gdy była w sanatorium. Zostawiła nam w domu kartkę, z datą i numerem telefonu swojego lekarza. W ten dzień zadzwoniłam do szpitala po wyniki.

-Elżbieta.. tak, już momencik. Są już wyniki. Przeczytać? Wynik jest ujemny.

Żadnego dnia w swoim życiu nie pamiętam tak dokładnie.

Otworzyłam okno na przedpokoju i krzyczałam do Taty na podwórko…

„Mama jest zdrowa! Mama jest zdrowa!”

Jak ja ryczałam w niebogłosy z radości. Usiadłam na podłodze i zwijałam się z tej niemocy. Bo z tą radością trudno było sobie poradzić. A potem.. ten telefon do Niej… z taką informacją..

 

 

Na patio robią się pustki. Rozchodzą się na kolacje, badania, drzemkę…

Mama odprowadza nas do drzwi głównych i mówi…

„zrobią mi tylko biopsję i wracam. Nie, niech Tatuś nie przyjeżdża po mnie. wróce autobusem. tam taka biopsja, cóż to, ja sie dobrze czuje. uważajcie na siebie i dajcie znać jak dojedziecie. nie martwcie się. ja nie mogę być chora.”

 

56 odpowiedzi na “siła.”

  1. Julka piękny tekst, przejmujący, wzruszający. Same łzy napływają do oczu. Poryczałabym sobie ale w pracy jestem więc muszę się powstrzymywać.Podziwiam twoją mamę. Silna babka z niej:)

  2. i lov uuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuu xxxxx choć słyszałam tę historię, teraz trzymam Małą na kolanach, czytam i płaczę…. i się nawet tej lovvvvvv zalogowałam w końcu na Twego bloga, by móc dodać ten komentarz… ps Moja jest dokładnie taka sama… z tą różnicą, że w jej młodym jeszcze wieku ma 5 dzieci i 6 (już za chwilę 7 wnucząt!!!)xx

  3. czytałam i jednocześnie ryczałam,choć się powstrzymywałam tylko po to aby bez problemu czytać dalej…pięknie napisane,oby wszyscy mieli tyle szczęścia co Twoja mama!!!mi również się udało i żyje ale są momenty że wolałabym być tam po drugiej stronie razem z moim synkiem…

    1. Nie wiem co napisać. Nie wiem. Ale mam nadzieję, że Ty wiesz co ja po przeczytaniu Twych słów. Nie ma na świecie gorszej tragedii. Nie potrafię tego sobie wyobrazić. Przytulam Cie tak mocno do serca..

  4. o tym jaka wielka siła tkwi w człowieku…
    jak bardzo możemy decydować wbrew temu „co by się wydawało”
    ile niezmierzonych pokładów jest w nas…
    To wiem bardzo z własnego „różnego” doświadczenia, bo ta „siła sprawcza” potrafi mocno odwracać bieg zdarzeń, zawijać kijem niejedną rzekę, oj może…
    Ale w tym wszystkim Ty Julka, nie byłabyś tą Julką też gdyby nie Pani Elżbieta :), gdyby nie wiele innych osób i zdarzeń pewnie też, ale TAKA Mama to najpiękniejszy dar losu ♥
    Usmiecham sie tu do Was najcieplej jak dziś potrafię ☼

      1. ♥ strasznie za Nią tęsknię w takich chwilach, wtedy jest tak trudno uszanować decyzje, które zamieszkają w człowieku – te inne, ale muszę odnajdować w tym sens i zrozumienie, a tego mam sporo…

  5. Znam takie kobiety – moja babcia taka była i moja mama tez taka jest – silne, skupione na dzieciach i wnukach, nigdy na sobie… i nieraz to złości, że nie o sobie, nie egoistycznie, że brak odpoczynku, pomocy nie chca, no jak tak mozna…
    i podziw… czy ja bym dała radę? czy bym siadła, płakała i oczekiwała naskakiwania… moze to w genach, ta siła, tylko wyzwala się wtedy kiedy trzeba?
    Twojej mamie zyczę dużo zdrowia… niasamowita kobieta i to zdjęcie na końcu… to oko puszczone do świata…

    1. Ja często się zastanawiam co ja bym poczęła. Czy miałabym siłę walki, wiarę. Czy usiadłabym i płakała? Nie mam pojęcia co bym zrobiła..

  6. Dostałaś piękny prezent od życia. Tyle siły, empatii i uczucia od najważniejszej osoby na świecie. Podziwiam Twoją mamę. Musi być wspaniałą kobietą. Oby miłość zawsze była silniejsza niż przeciwności!

    1. Ja mam nadzieję, że przeciwności już ją nie spotkają.. Myślę, że tacy rodzice kształtują dzieci.. Ona zawsze mówi, że się nie wychowuje tylko daje przykład..

  7. Chciałoby się pisać, ale cudownie… jaka wspaniała kobieta, jak dobrze że się udało, co za wzruszenie… Wszystko jest banalne jednak przy tym, gdyby sie wczuć w sytuację, postawić na miejscu chorego, gdy nawet pomyśli się, co tak na serio przeżywa człowiek w takich chwilach, jakie wojny toczą się w jego głowie, ile faktycznie musi mieć siły żeby przezwyciężać samego siebie. To musi być coś więcej niż jakaś wiara, nadzieja. To cos niewyobrażalnego. Myślę że gdybym znalazła się kiedyś w takiej sytuacji, to wrócę do tych słów opisującyh Twoją Mamę. Będzie podwójna moc 🙂

    1. To zdecydowanie jest większa siła.. Po tym jak wyzdrowaiała powinna jeździć co rok na badania. i na poczatku jeździła, ale lekarka prowadząca powiedziała Jej dokładnie w te słowa ” Pani już niech nie przyjeżdza, Pani ta choroba nie wróci, Pani jest z kosmosu, ja pracuje 25lat w tej branży i takie rzeczy sie nie zdarzają”

  8. …kochana mama Ela.Jaka inna mama gotowalaby ci specjalny obiadek i zalowala cie, bo postanowilas sobie walnac piercing w jezyku i boli tak ze nie mozesz jesc???Chociaz ty wcale nie jej dziecko, tylko pomieszkujesz miesiacami katem w Rozumkowie…Kochana.

  9. Julia, kocham Cię czytać.

    To tak trudna historia, że wzruszenie głos odbiera, że serce mocniej bije, że zakończenie dzięki Bogu szczęśliwe…. Twoja Mama ma niezwykłą siłę w sobie, ale ma ją dzięki Wam, bo sens życia jest wtedy kiedy ma się dla kogo żyć.
    Och, jak trzeba doceniać to co mamy, tą naszą codzienność. Dziękuję Ci Julia za to że przypomniałaś nam co tak naprawdę w życiu jest ważne.

  10. Niesamowita siła woli, walki, przetrwania… niesamowita mama.. wyobrażam sobie jak ten wynik usłyszałaś.. ja sobie to wyobrażam doskonale odszukując podobny dzień w pamięci raptownie.. Przepiękna kobieta z tej Twojej mamy 🙂 Piękna kobieta z pięknem w środku. Ale wcale się nie dziwię! Takie córki mądre i wrażliwe nie mogły przecież wziąć się znikąd ..Buziaki dla was :-*

  11. Piękna Kobieta z Twojej mamy o jeszcze piękniejszym wnętrzu!
    Cudnie to Kochana opisałaś,i wiesz że jak ja wtedy leżałam na onkologi każda kobieta w sobie taką siłe odkrywała? coś w tym jest że gdy życiu człowieka coś zagraża,budzi się w Nim ta siła walki!
    tylko nie każda tak jak Twoja mama dzielnie to znosi…
    wzruszyłam się i nawet nie wiem co napisać,bo mnie zaraz wracają wspomnienia…

    1. Myślę, że Ty też wiesz o czym mowa. Przeżyłaś tą walkę, siłę którą trzeba było w sobie zebrać.
      Myslę, że mojej Mamie pomogło coś jeszcze… no bo przecież są ludzie z ta samą siłą a im się nie udaje….

  12. Twoja Mama bohaterka.
    Cudowna jest.
    Kocham takie kobiety. Uwielbiam. Szanuje. Podziwiam. Ucze sie od nich.

    Ale ja wiedzialam, ze musi byc taka. Skoro wy takie…

  13. Oczywiście nie mogło byc inaczej-znów się poryczałam .Ty Julko lepiej jednak zdjęcia wklejaj. 🙂 Dobrze wiem,ile trzeba mieć w sobie siły i woli walki,żeby w takim momencie nie zapaść się w siebie i nie popaść w depresję. Wiem to z autopsji. Każdego dnia cieszę się,że jestem. 🙂

  14. Piękna ta Twoja Mama, naprawdę! I silna niesamowicie. Mimo tej całej smutnej historii, zazdroszczę zakończenia. Masz ją dla siebie, ciesz się każdą wspólnie spędzoną chwilą! Pozdrawiam

  15. dzisiaj przypadkiem, trafiłam na ten post, pięknie napisane i wspaniały blog :).. łzy w oczach a jednocześnie jak ja wiem o czym mowa.. Tata mój własnie cudem ocalał.. zwał, bardzo poważny. a ja tak bardzo kocham tych moich rodziców..

    a po cichu, tu z boku, gratuluje nowego członka Rodziny:) naprawde dobrego czasu zycze!

  16. mój mąż właśnie w końcówce terapii, wynik miał ujemny już po 3 miesiącach, musiał też stoczyć walkę ze służbą zdrowia, żeby zdobyć lek wspomagający (żeby nie przerwać terapii), zdobył, użył go raz i potem już nie był potrzebny. teraz odlicza czas do lutego, jeszcze kilka zastrzyków. ale znosi to wszystko z podziwu godną wytrwałością. cały czas pracuje, tylko ze sportu zrezygnował, bo nie miał siły.
    z tego, co mi czasem mówił, czytał, wiem, że ma dużo szczęścia, bo ludzie mają straszne skutki uboczne, on ma też, ale do zniesienia.

  17. Mamy nie miałam, bo zabrano mi ją jak byłam dzieckiem i nie pamiętam jej wcale, tylko takie jedno wspomnienie, że kładłam głowę na jej brzuchu i głaskała mnie po głowie..tyle mam po niej i nie mam nikogo, kto mógłby mi o niej opowiedzieć, ale zawsze jak czytam Julia o Twojej mamie, to wierzę, że była właśnie taka jak Twoja mama. IDEALNA

    1. Ania, to w takim razie możemy udawać, że ta moja jest Twoją. Tylko w innym wcieleniu.
      Szkoda tylko, tak bardzo szkoda, że nie mogę Jej Ci jakoś dać. Żebyś to poczuła.
      Nie wyobrażam sobie nawet jak to jest, jak to może być..
      Tak mi Ania bardzo przykro.

Skomentuj Aga Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.