jesień na costa

(przy filmikach, proszę na kole zębatym ustawić lepszą jakość. Są kręcone w 4K)

Wiecie, to jest takie moje ukochane miejsce…
Z wielu powodów.
Pierwszy, jest coś takiego, może w wodzie, że czuję jak wracam do domu naładowana dobrą energią. Jak rosną we mnie siły, chęci. Jak odpoczywa głowa i ciało. No dzieje się magia.
Drugi, estetyka tego miejsca, każdy detal, szczegół, każdy kubeczek, koszyczek, powoduje, że czujesz się jak w przytulnym, swoim domu.
Trzeci, śniadanie na pomoście. Gdziekolwiek nie jedziemy, to lubię miejsca z gotowym śniadaniem. Jako, że codziennie spędzam długie godziny przy kuchennym blacie, to lubię od tego odpocząć i rozkoszować się gotowym.
Teraz można też zamawiać tam koszyk grillowy i ciasto. Mniam.
Czwarty, miejsce pełne atrakcji, w którym dookoła jest tak wiele dla nas dorosłych , jak i dla dzieci. Parki linowe, latem parki dmuchane na wodzie, korty, sporty wodne.
Rynek Główny to zaledwie kilkanaście minut drogi.
Choć ja osobiście będąc w domku na wodzie, nie chcę marnować czasu na inne atrakcje.
Tak bardzo pragnę nacieszyć się właśnie tą taflą wody i domowej przestrzeni, która w te wodę się pięknie wkomponowała, że żal mi go opuszczać i jeździć po mieście.
Piąte, to godzinka (a nawet nie) drogi z naszego domu.
Szóste, tak inny rodzaj wypoczynku. Który wiele mi daje. W każdą porę roku doświadczam tam tych samych doznań, które mnie ładują.
Siódme to ciepło. Jestem zmarzluchem i nienawidzę miejsc, w których jest mi zimno.
Domek jest sterowany pod nasze potrzeby ciepłoty 🙂 a już całkowicie możemy odpłynąć w oparach gorąca w pływającym SPA.
A co najważniejsze, ludzie, którzy są twórcami tego miejsca są bliscy mojemu sercu.
Zatem jeśli właścicielka dzwoni i mówi, Jula zrobisz mi filmiki?
No to co byście odpowiedzieli…? 🙂

https://costadelkryspi.pl

esiok

Pamiętam jak dziś, a byłam wtedy dzieckiem, jedno z rodzinnych wesel. Siedziałam obok młodzieńca, który kawałkiem urwanej ceraty owinął sobie głowę i zapytał mnie jak wygląda?
Podniosłam wzrok znad miski z rosołem i z grymasem na twarzy powiedziałam wprost – dziwnie.
Na co on odpowiedział mi coś, czego długi czas nie rozumiałam.
Łapiąc za swoją łyżkę od zupy rzekł – to dobrze, artyści powinni wyglądać dziwnie. To wręcz ich obowiązek.
Życie jakie dane mi było prowadzić, wyjaśniały mi tę jego „mądrość”. Jednakże nic nie obrazuje tego tak dobrze, jak wygląd mojego Taty.
Ostatnio zjechaliśmy się z naszą paczką sąsiedzko – przyjacielską do mojego rodzinnego domu.
Siedzimy na ganku u mojej siostry, a tymczasem zza drzew nadjeżdża Tato. W ciuchach mocno roboczych (za co podobno dostał ochrzan od Mamy, ale chciał zdążyć przed zmierzchem aby nas Esiokiem poprzewozić). I wolnym krokiem zmierzając ku nam, wyciąga z tylnej kieszeni grzebyczek i swój włos rozwiany, długi, siwy z dosyć dużą dokładnością przeczesuje.
Widziałam, że tym gestem skradł serce Madzi, która siedziała obok mnie.
Tacie mojemu marzył się kabriolet. Ale gdyby był to kabriolet rodem z amerykańskich teledysków, musiałby zmienić swój imidż… A nie po to latami na niego pracował, żeby teraz się na starość wbrew sobie i swoim upodobaniom cokolwiek zmieniać.
Marzenia trzeba spełniać i dostosowywać je pod siebie, jakkolwiek byłoby to dla innych zaskakujące.
Tata swój wybór kabrioleta mocno nakierunkował na kompatybilność z ubiorem. Czyli moda miała tu znaczenie.
Gdyż nie każdy wybór tak dobrze harmonizowałby ze skarpetami do sandałów.
Patrząc na Niego mam wrażenie, nieodparte wręcz, że tak trafionego połączenie nie dokonał jeszcze nikt.
Ani Gucci, ani Versace, ani nawet Arkadius.
Teraz nie wiem, czy kolejny z Jego talentów poszedł na marne, czy należy się cieszyć, bo gdyby zrobił te karierę, to mojego dzieciństwa nie spędzilibyśmy na zbieraniu kwiatów dla Mamy, w niedzielne przedpołudnie…
Tata mój nie kończy tak jak większość na modzie za dnia… Nawet gdy Mama wyjeżdża zimą do sanatorium, On gustownie dobiera na noc czapkę i kilka strojów naraz, nakładając jeden na drugi aby zapaść w sen, w tej wymarzniętej i niepalonej chałupie. Bo palić się dla jednej osoby nie opłaca, jak twierdzi, a do tego, cały dzień dłubie sobie w swoim warsztacie.
Teraz dopiero przyszła mi myśl, czy to faktycznie kwestia minimalizmu, czy też wykorzystania tej ilości strojów, których bądź co bądź, w małej wsi nie ma gdzie założyć.
Do brzegu…
Czasami Ktoś zatrzymuję Tatę, (ach tam czasami, bardzo często) i pyta za ile by sprzedał „ten traktorek”?
Tata odpowiada, że z pięć tysięcy trzeba by dać… Pytam Go czemu tak z tych ludzi sobie robi żarty?
Poważnym, może i zasmuconym tonem mówi do mnie – Wiesz Julisiu, to jest niezapłacona robota. Ludzie nie wiedzą, nie mają świadomości ile mnie to kosztowało pracy, czasu, zaangażowania, a i nerwów czasami. Nie ma na niego ceny i tak też głupio widzisz Im odpowiadam.
Trudne i niezrozumiałe dla innych jest życie pasjonata i perfekcjonisty.
Esiok w naszej rodzinie został przyjęty tak, jak wszystkie inne pomysły naszego Taty. Z wielkim entuzjazmem i radością.
Może nawet i w głębi duszy każdy z nas wie, że te nasze ścieżki życiowe Jego pasjami były prowadzone…
Że to one ukształtowały nasze potrzeby estetyczne, nasze zamiłowanie do drewna, staroci, ludzkiej pracy rąk, Ich talentów.
Że On, ten człowiek z kabrioleta w skarpetach do sandałów, pokazał nam, że życie może być warte więcej gdy idziemy swoją ścieżką, inną od oczekiwań świata i wychodzącą poza stereotypy. I nawet jeśli nie jest ono warte więcej w oczach innych, to jeśli tylko jest inspiracją dla swoich dzieci – warto wychodzić poza rutynę, szablony i paradygmaty.
Zatem pędź esioku ze swoim szalonym jeźdźcem, poprzez nasze wsie i jak najdłużej ciesz nas swoim dieslowym turkotem.
I pamiętaj Tatuś, wyglądać dziwnie, to Twój obowiązek. Jesteś naszym najznakomitszym artystą.

A tu Dożynki. Widać, że Mama przejęła kontrolę nad Taty imidżem.
Zdjęcia przesłała mi moja Siostra.
Odpisałam Jej – Piękni, co?
A Ona na to…
„Piękni… tak jak życie, które nam zafundowali.
Zawsze sobie myślę, że nie wiem czy będę potrafiła temu dorównać choć w połowie.
Najlepsi.
Najpiękniejsi.
Najkochańsi.”

Och życie… Tyle od Ciebie dostać…

zdrowy dom – film

U ludzi bardzo często na podłogach goszczą dywany, chodniczki.
Ludzie z podłóg zbierają zabawki po dzieciach, zbyt dużą ilość butów zostawionych przy drzwiach…
I mnie też to wszystko dotyczy…
Ale najczęściej zbieram… matę PRANAMAT ECO.
Jako, że odkurzam dość często, to usuwam wszystko z drogi, a na tej drodze właśnie ją znajduję najczęściej.
Na samym środku kuchni leży mata i poduszka w towarzystwie kuchennej krzątaniny.
I tam mój mąż ma swój gabinet rehabilitacyjny. Przy bólu kręgosłupa, po zajęciach crosfitowych, w trakcie pracy siedzącej w swoim domowym biurze.
A dlaczego w kuchni? Bo ja tu jestem najczęściej, a On chce być ze mną.
Mało tego, dokładnie przy tej macie stoi kuchenny stół. Wchodzą goście w dom, ja stawiam kawę, ciasto, a Adaś przystępuje do swoich zabiegów podłogowych. Także jeśli zapytacie tych, którzy bywają u nas w domu, co leży na podłodze w kuchni to odpowiedź jest jedna i stała.
A jak już leży tam, to i dzieci co czekają na obiad albo przychodzą opowiadać mi dzień, to się kładą, chodzą po niej. Robią sobie wyzwania.
Jeśli znika ze swojego miejsca, to znaczy, że zabieram ją sobie do sypialni. Wtedy odłączam się od domowego zamieszania i chcę być sama dla siebie.

I ten tylko mój czas na masaż, jest najkorzystniejszy dla mnie pod kątem zdrowotnym jak i duchowym, ponieważ dzięki niemu pozbywam się bóli pleców czy głowy, ale też mobilizuje mnie do chwili zatrzymania się.  PRANAMAT ECO ma też wiele więcej zastosowań. Na bóle menstruacyjne jak i poprawę snu dla osób z trudnościami zaśnięcia oraz przespanych nocy.


Maty nie chowa się do szafy i wyciąga na specjalne okazje. Ona u nas jest zawsze w centrum domowych pomieszczeń.
A jak leży na kanapie, to każdy Kto nas odwiedza, się na niej gości.
Zatem przychodzą nie tylko na kawę i pogaduszki ale i rehabilitacyjnie.
Muszę zmienić tabliczkę na domu z „oddział do spraw informacji i współpracy z mediami” na „oddział do spraw informacji i testów z pranamat ECO”. 🙂
Ilość ludzi z mojego otoczenia, która zaraziła się u nas zachwytem nad właściwościami maty jest ogromna. I nie jest to chwilowy trend czy moda, a realna pomoc. Tak codzienna i pod ręką.
Od dwóch lat, niezmiennie używamy maty z poduszką i od tego czasu nam się nie nudzą, nie przestają pomagać.
Oczywiście kolor mam pasujący do domu. 🙂 nie wspominając już o estetyce i materiałach eco z jakich jest wykonana.
Przypomnę też, że jest taka piękna opcja. Możesz kupić i jeśli po miesiącu czasu nie przyniesie tego co oczekiwaliśmy – można ją zwrócić, a pieniążki trafiają spowrotem na nasze konto.
Nie wydaje mi się jednak aby ktokolwiek nie był zadowolony z jej działania.
Ilość dochodzących mnie opinii od moich czytelników, badania kliniczne potwierdzają jej skuteczność.
No chyba, że Ktoś wsadzi ją do szafy… 🙂


I wiecie co jeszcze lubię… Człowieka jaki za tym stoi. Oczywiście to dużo człowieków.
Na film byliśmy umówieni przed moim wypadkiem.
Napisałam, że niestety nie dam rady. Odpisali, że poczekają tyle, ile tylko będzie trzeba.
Nie muszę wspominać o pięknym wsparciu.
Nagrałam to lewym okiem, a Oni przyjęli całym sercem.
Ich empatia pozwala Im poczuć, jak to jest wracać do pracy po takim czasie i w zupełnie innych okolicznościach…
Zostawiam Wam nasz filmik…

Pod tym linkiem –  KLIKNIJ TUTAJ  – znajdziecie promocję letnią. 30% na zestawy i 20% na pojedyńcze produkty jak mata, poduszka czy mini mata.
Promocja będzie trwać do wyczerpania zapasów. Jestem ciekawa, czy u kogoś z Was, tak jak u mnie, PRANAMAT stał się, albo stanie się istotną częścią dbania o zdrowy dom?

(Nastawcie proszę na kółku zębatym najwyższą jakość obrazu.)