Katamaran. Wyspy Jońskie.

Zanim napiszę parę słów, zostawię Wam obraz. Myślę, że on powie wszystko.
(Pamiętajcie proszę na kółeczku zębatym ustawić jakość 1080.)

Mogłabym napisać wiele przymiotników.
Było cudownie, zjawiskowo, wspaniale…
Jednakże żadne z powyższych nie odda tego towarzyszącego nam uczucia.
Uczucia podczas rejsu oraz zebranych wspomnień
I myślę, że było to możliwe, bo zagrało nam po prostu wszystko…
Zacznijmy od początku.
Zadzwoniła do mnie Madzia z zapytaniem czy chciałabym jechać na taki rejs…
Z Madzią znamy się jakiś czas. Mieszkała we wsi obok oraz przyjaźniła się z naszymi sąsiadami.
Od pewnego czasu pracuje dla firmy, która organizuje rejsy i w celu zrobienia zdjęć reklamowych poszukiwała blogerskiej rodziny.
Mój Adaś co jakiś czas mówił o katamaranie…
Ale co siadaliśmy do poszukiwań, to nie za bardzo wiedzieliśmy gdzie uderzyć, co jest sprawdzone… Zwyczajnie nie wiedzieliśmy jak się do tego zabrać, a co najważniejsze, co wybrać aby wybór był trafiony.
A tu nagle telefon…
Chyba jednak ten czas jest odpowiedzią na wszystko…
Samolotem na Korfu. Muszę tam wrócić, bo nie było czasu zwiedzać, a coś czuję, że będzie mi się baaaardzo podobało. Tam jakby czas się zatrzymał.
Z Korfu promem do Igumenitsy, a potem autem do Prevezy.
Tam cumuje katamaran.
Najważniejsze… Nigdy nie wybrałabym się na łódkę z dziećmi.
Znam ludzi, którzy pływają i są zachwyceni, jednak w życiu trzeba mocno znać swoje potrzeby, aby wybrać wakacje pod siebie. Maniacy żagli nie wsiedliby na katamaran. Za to ja jestem zainteresowana tylko taką formą.
Na łódce zwariowałyby moje dzieci, a ja przed nimi. Jest zdecydowanie za mała.
Nasz katamaran był tak duży, że każdy mógł mieć swoją przestrzeń.
Cztery kajuty, każda z własną łazienką. Dwa łóżka na przedsionkach.
Duży salon z kuchnią. W kuchni express, toster, trzepaczki do jajek i wszystko, wszystko co potrzeba…
Na zewnątrz też stół z „kanapą”, obok dwie kolejne kanapy, materac na rufie.
Ogromna siatka na przodzie. Mostek. No miejsca ogrom.
I kolejny plus jak dla mnie to fakt, że nie bujało tak jak na łódce.
Ja jestem strachliwa więc wolę się w ten strach nie pchać.
Wody tam spokojne, a katamaran stabilny. Idealnie.
Na wyposażeniu ponton, dwa sup’y, maski, rurki, hamaki, materace i dużo, dużo innych gadżetów..
Ale takie szczegóły znajdziecie na stronie Ocenias i Bluecharter.
Co ze sobą zabrać? Nic oprócz strojów kąpielowych i dwóch zestawów ubrań na schodzenie na ląd. Ani się tam człowiek nie maluje, ani nie ubiera. Wstajesz rano i zakładasz strój.
No i książkę trzeba zabrać 🙂
Dzieci? Rejs zniosły rewelacyjnie. Tylko Tosia, która ma chorobę lokomocyjną tam też wzięła sobie w dwa popołudnia aviomarin i pospała dwie godzinki.
Trasa rejsu.. Są wytyczone, ale nasz Kapitan zmieniał kursy, gdy na przykład Madzi wymarzyła się Kefalonia. Totalny luz podróży. Wypływamy o której chcemy, zostajemy na plażach ile chcemy… No chyba, że spieszyliśmy się na otwarcie mostu…
Odwiedziliśmy wyspy Vonitsa, Kalamos, Mitiki, Atokos, Kefalonia i ten jeden raz nie spaliśmy na dziko tylko w Porto Spilia w porcie szalonego Babisa, który jeździł motorówką jak koniem (tam jest na fragmencie filmu). W Atokos chodziły po plaży świnki. Mam i malutkie czarnuszki. Była też wyspa, na której mieszkały same kozy. A że nie miały wody słodkiej, pitnej to żyły na słonej. Tak się potrafiły dostosować.
Trafiliśmy fantastycznego Kapitana. Choć teraz nazywają Ich skiperami, to ja wciąż wolę pozostać przy klasyce w nazewnictwie…
Tosia co rano szła na mostek „Kapitanować”.
Tam Filip uczył ją przeróżnych opcji wiązania lin, które były powiązane z historiami.
Dawał ster i słuchał Jej niekończących się opowieści :))
Po dwóch dniach miałam wrażenie, że zwyczajnie przyjechał z nami.
Tydzień na wspólnej przestrzeni to duży egzamin dla relacji międzyludzkich.
Myślę, że zdaliśmy go celująco.
Śniadania i obiady bez słów. Ten wyciągał produkty, już wrzucał na patelnie, tamten zbierał talerze, mył…
Tylko Adaś miał rolę przy pilnowaniu dzieci w wodzie, bo do kuchni to on się nie garnie.
No i kotwica z linami była też w jego zakresie obowiązków.
Marek był wspaniałym łowcą wodnych potworów.
Madzie oparzyła meduza.
Każdy dzień przepełniony przygodami..
Wieczory do późna w dzikich zatoczkach, przy chłodnym winku i głośnych cykadach.
Zdecydowanie nie da się porównać tego rodzaju wypoczynku do żadnych innych wakacji.
Już planujemy rejs za rok po Chorwackich wyspach.
Wstawaliśmy rano. Kawka. Potem Filip ruszał, robiliśmy śniadanko i dobijaliśmy gdzieś, gdzie dzieci mogły się bawić w wodzie. Potem ruszaliśmy do kolejnego miejsca.
Czasami na dziko, czasami w porcie.
I choć ja nie lubię wakacji z własnym wyżywieniem, bo nie po to jadę żeby przy garach stać, to w tamtych okolicznościach przyrody i z tak zgranym zespołem było to niezauważalne, a wręcz przyjemne.
Ach! No i milion ciekawostek.. Jak to, że do portu przybija się w ubraniu.
Nie można w stroju kąpielowym.
Do końca myślałam, że nas Filippo w to wkręca.
Na łódce, która też była ze stajni Oceanis, pływał Bruno. Pracował w Marynarce Wojennej więc domyślacie się ile miał fajnych historii do opowiedzenia, gdy przypływał do nas wpław, gdy akurat cumował obok.
A Filipa to żeśmy już całkowicie zalali pytaniami.
Mnie takie życie na wodzie ciekawiło niezmiernie.
Kiedy na początku powiedział mi, że Mama bardzo się cieszyła, gdy udało Mu się skończyć liceum, bo podjeżdżał pod szkołę, patrzył na niebo i kierował swoje kroki nad jezioro zamiast na lekcję, po raz kolejny upewniłam się , że nic nie prowadzi przez życie piękniej niż pasja…
No a jak opowiadał, że pływał po Lofotach to miałam ochotę umrzeć z zazdrości!
Mijają dni a ja wciąż nie mogę wyjść z zachwytu.
Fajnie, że ta Madzia pomyślała o mnie..
Fajnie, że ten mój Adaś mnie przekonał..
I czy wiecie, że nadal płynę…?
Słyszę te fale, gdy zamykam oczy przed snem…
Jakże się cieszę, że gdy je otwieram, ta podróż snem nie jest…

Peloponez


Przed puszczeniem filmiku, proszę Was, wybierzcie na kółku zębatym najwyższą jakość.
Kręcony telefonem więc nie ma szału, ale jeśli dacie najwyższą rozdzielczość to będzie git.



Nie jestem wielkim podróżnikiem i zwiedzaczem tego świata.
Zatem nie daję sobie prawa do publicznego polecania czy oceniania miejsc i widoków.
Każdy z nas czego innego poszukuje, w czymś innym odnajduje szczęście.
Pytacie mnie jednak o namiary, więc je zostawię, a Wy musicie przyłożyć do tego swoją miarę potrzeb.
Półwysep Peloponez. Można na niego dolecieć do Kalamaty. Jednak loty są tylko z Warszawy i chyba LOTem właśnie.
My pofrunęliśmy do Aten. Tam wynajęliśmy auto.
O to też pytacie. Na stronie rentacars.com
Tam ogłaszają się różne wypożyczalnie. Trafiliśmy na Drive.
Wynajem auta to są bardzo przystępne pieniądze. Wręcz zaskakująco małe.
Chcieliśmy zjechać wzdłuż wybrzeża, aby zerknąć czy jest to miejsce w którym chcielibyśmy kupić dom i zakotwiczyć na starsze lata.
Wiemy już, że nie, bo za daleko od lotniska. Pięknie bo dziko, ale do życia – za dziko.
Ja myślę o szpitalach w razie potrzeby i innych wypadkowych sprawach…
Pierwsze dni byliśmy w hotelu z atrakcjami dla dzieci, aby się wyszalały na wodnych atrakcjach.
Wybrałam Costa Navarino i był to hotel PRZEPIĘKNY!! Całe jakby miasteczko zbudowane z kamienia. Nie było tam półśrodków. Dopracowane w każdym calu. Ilość zieleni, ptaków… Raj.
Najpiękniejszy hotel w jakim byłam. Ja nie lubię tych polskich nowoczesnych molochów, które budowane są w dwa lata i po roku już im listwy przypodłogowe odchodzą.
Pisałam na instagramie, że ja nie jestem wymagająca wobec życia. Gdybym nie mogła jechać na wakacje, to nie miałabym z tym problemu. Stworzyliśmy sobie codzienność, która jest jak najwspanialsze wakacje… Jednak jeśli już jadę, to moja nerwica mnie mocno udręczy jeśli coś jest „dręczące”. 🙂 Dla mnie musi być przytulnie. Z wyczuciem stylu.
Na przykład przyczepa na Helu nie jest dla mnie. Piasek w pościeli doprowadza mnie do szału. Nie dlatego, że jestem czyścioszka czy wygodnicka. To jest poza mną.
A jak mogę zostać w domu z wygodną pościelą, to po co się męczyć…? :)))
Nie, nie! Nie musi być drogo i na wypasie. Musi być czysto, dopracowane, urokliwie.
Po kilku dniach zjechaliśmy na sam dół, kotwicząc w 100Rizes.
Przepiękne miejsce. Idealnie mój typ. Moje potrzeby estetyczne.
Minimalizm, kamień, widok…
Jednak bardzo cicho, spokojnie i daleko od innych atrakcji. I na plus i na minus. Zależy od potrzeb.
Z tego miejsca pojechaliśmy na zwiedzanie do miasteczka Areopoli, do Limeni na kawkę a po południu na kolację przy zachodzie.
Do Gerolimenas – piękna plaża. Kamienista i zabudowania wokół cudne.
Mocno przypomina Chorwacje.
Promem na Elafonisos, gdzie jest jedna z najpiękniejszych plaży Grecji.
Ostatnią noc spaliśmy w apartamencie w miejscowości Porto Rafti, obok Aten.
(Gdyby Ktoś chciał kontakt, to jest to apartament przyjaciela mojego męża i będzie już za chwilę na wynajem. Apartament na dachu z jacuzzi i widokiem na całe miasteczko.)
Moje dzieci nie znoszą jeździć autem, zatem wakacje zwiedzane były z nimi raczej niemożliwe, bo jak nadmieniłam – wakacje nie są po to, żeby robić coś wbrew sobie. Można zostać w domu. Wakacje nie są dla nas konieczne, aby zapewnić nam szczęście.
Zresztą moje dzieci nigdy nie były szczęśliwsze niż w agroturystyce przyjaciół moich rodziców, wyjeżdżając tam z dziadkami. Okolice Opola. (Agroturystyka Lipińscy. Przysiecz.)
Moi rodzice całe życie pracowali po siedem dni w tygodniu przez cały rok.
Ja nigdy nie jeździłam na wakacje. Na obozy szkolne i wakacje się spędzało na rowerze z ekipą z okolicznych wsi. Boże! Co to są za wspomnienia.
Potem, jako, że nie byłam nauczona wyjeżdżać, nigdy tego nie pragnęłam. Przejeździłam młodość po zlotach motocyklowych swoją shadowką.
Pierwsze moje wakacje zagraniczne to u przyjaciela w Hiszpanii, a potem moja Kamcia na Cyprze.
Dopiero w życiu z Adasiem, a bardziej z dziećmi, zaczęliśmy gdzieś tam, czasami lecieć.
Ja kocham weekendy w domu, wakacje w domu.
Dla mnie pakowanie się i ta cała organizacja jest pełna podminowania.
Ja wolę sobie zrobić kawkę z mlekiem owsianym i usiąść z książką na tarasie.
Ale czasami się wyrwiemy. No i jak my się wyrwali już, to skręciłam ten filmik i Wam napisałam. 🙂
No piękny jest ten świat. Piękny. Ale jak napisała dziś moja siostra – fajnie, że mogłaś to ZOBACZYĆ.
Bo powiem Wam, że jak tylko ma się zdrowe oczy, które widzą, to najpiękniejszym widokiem na tym świecie jest kwitnący głóg, za którym widzę jak kopią piłkę moje dzieci…
I to Wam polecam już na pewniaka. Cieszyć się z widoku. Gdziekolwiek jesteście.
Bo można być wszędzie i nie widzieć nic, a można nie być nigdzie, a widzieć wszystko…

październik – film

Cały miesiąc nagrywałam urywki naszej codzienności.
Złożyłam z tego, na pamiątkę dla moich dzieci, filmik.
A pogoda w ten październik była zjawiskowa…

(Przy oglądaniu, proszę na kółku zębatym, na dole, przy napisie vimeo, ustawić najwyższą jakość.)