Green Canoe – wydanie letnie

Kiedy nie prowadziłam bloga, świat pisanych w sieci „pamiętników” był mi zupełnie obcy. Nigdy ich nie szukałam, nie podglądałam, nie googlowałam.. Chyba nawet nie wiedziałam, że takowy jest… Może wiedziałam, że coś takiego się dzieję… ale, że aż tak… Będąc w ciąży znalazłam jeden.. I wystarczył za miliony. Wszystkim o nim opowiadałam, linkowałam w mailach, na portalach… Green Canoe. A w nim wszystko to co dla mnie jest kwintesencją piękna. Wnętrza, ogrody, konfitury… Wszystko to stworzone w głowie jednego człowieka. Jednej kobiety. Niezwykłej. Nieopisany zaszczyt mnie spotkał… w najnowszym letnim numerze Jej magazynu, pojawiło się kilka zdjęć robionych przeze mnie. Dziękuję Asiu 🙂

 Ja marzę, by kiedyś ten magazyn można kupić na papierze. Jak dla mnie arcydzieło… 

 

Kliknijcie w okładkę i wybierzcie się na spacer po niezwykłą przygodę.

 

 

z gazety kilka słów…

Zanim napiszę o Tacie… wklejam kilka słów znalezionych kiedyś w Angorze. 

Tak w przeddzień Dnia Taty…

 

„Tak mi błogo, że sławię chwilę spotkania u wrót Matki Twojej.

Z krwi krew, z kości kość…

Kosteczka raczej maleńka.

Całując oniemiały cóż mogę powiedzieć? Może tylko… obiecuję słuchać zanim mówić zaczniesz, łzy wysuszać pocałunkiem, policzyć stokrotki na łące, do nieba rozbujać, bez pukania do pokoju nie wchodzić, prawdę mówić i prawdy żądać, trzymać kciuki za dyplomy, nauczyć łowić pstrągi i prowadzić ciężarówkę…

A pewnego dnia spojrzeć w oczy Temu który weźmie Cie za ręke i świata dla Ciebie bez Niego nie będzie…

 

Obiecuję.

 

Tata. „

coś na ząb…

 

Pewnie jak tysiące Mam stoję na rozdrożu pomiędzy słoiczkami a domowym jedzeniem.

I jak we wszystkim wygrywa złoty środek. Przykładam swoją miarę do słów, które przeklinają słoiczki i patrzą na nie z ironią, jak i nie zakochuję się w cudownej mocy składu bio w gotowych, hermetycznie zamkniętych pojemniczkach. 

Muszę jednak przyznać, że maniakalnie kupuję tylko hippa. 

Do 7go miesiąca życia moje dziecko jadło tylko słoiczki. Nie ukrywam, że jest to wygodne, szybkie. A i zimą  w mieście trudno o owoce i warzywa bio. Te, które znajdujemy na półkach supermarketów, wielkie i dorodne nie wzbudzają mojego zaufania. 

Preferujemy z mężem kuchnię włoską dlatego trudno by dzielić z Tosią nasz talerz… Jeszcze musi troszkę poczekać.

Pojawiła się wiosna, a z nią nowalijki i owoce z własnego ogródka na wsi. 

Tak, to jest ten moment.

Od jakiegoś czasu mielimy, trzemy, gotujemy na parze.

Moją trzecią ręką w tym temacie okazał się thermomix. 

Jednak zanim zawitał w naszej rodzinie znalazłam cudną książkę. Bardzo przystępną produktowo. Z ciekawymi przepisami. Łatwe i szybkie do przygotowania. Tania. I co dla mnie istotne… pięknie wydana z pięknego papieru… Aż się milej z niej korzysta.

Tak, jestem chora na punkcie estetyki nawet w książce kucharskiej.

Warto mieć na półce gdy dzieci w domu. 

Przepisy są od 7go do 24go miesiąca życia.

Posiada mnóstwo ciekawych zagadnień a’propos cukrów, tłuszczy, nabiałów, zapotrzebowań dziecka, obniżania alergii, zdrowia zębów etc…

Szczerze polecam

Ciężko dostać ją w księgarniach i empiku więc ja zakupiłam na allegro.