góra chleba

Ludzie myślą – jak moje życie zmieni się na lepsze, to zacznę się uśmiechać.
Niestety nie w tę stronę.
Gdy zaczniesz się uśmiechać, Twoje życie zmieni się na lepsze.

Gdy przyszła pandemia, moje ciało, dusza, wszystkie zmysły pozostawały spokojne.
Pomimo panującego dookoła strachu, ja wciąż nadal bałam się przede wszystkim raka, wypadku samochodowego i wojny.
Każdy z nas, w swoim bytowaniu na tej ziemi, coś sobie upatruje.
Najczęściej zupełnie przypadkiem. Jeden bada co roku piersi i robi cytologię, drugi natomiast unika cukru i nikotyny, a jeszcze inny uchyla się przed lotem w przestworzach.
Każdy się czegoś boi. I to dobrze, że podzieliliśmy te strachy między siebie.
Należy cieszyć się z tego, a nie złościć na innych, gdy nie podzielają naszej paniki.
Dzięki temu, każdy może siebie nawzajem, po prostu, zwyczajnie – uspokoić.
Gdybyśmy natomiast zbiorowo poszli w trwogę i popłoch, świat już dawno przestałby istnieć.
Zatem mnie nie przestraszyła pandemia. Ona nawet przyniosła mi pewnego rodzaju oddech. Miałam wówczas tak dużo rzeczy na głowie, że ściągnięcie z niej tej ilości obowiązków i powinności było dla mnie zbawienne. Miałam wrażenie, że ta nadchodząca choroba ratuje mi życie.
Nie lękałam się ani ja, ani mój mąż. Życie u nas płynęło wciąż tym samym, jednakim rytmem.
Jedynie, albo aż, o wiele spokojniejszym.
Pamiętam jak tym, którzy narzekali na „zamknięcie” mówiłam wciąż i nieustannie – pamiętajcie, siedzimy w ciepłych domkach, nasze dzieci śpią pod czystymi, ciepłymi kołderkami. Siedzą przy lekcjach, obok stoi ciepła herbatka i banan z jabłuszkiem na przegryzkę. To dobry czas. Pamiętajcie, że mogłaby przyjść wojna.
A ja niczego nie boję się tak, jak wojny. Od dziecka. To moja życiowa zmora.
A ona przyszła.
Wpadłam w niewyobrażalną panikę. Wręcz irracjonalną.
I kiedy mój strach osiągnął apogeum, powiedziałam sobie – dość!
Życie nauczyło mnie już, że sami dla siebie jesteśmy najlepszym lekarstwem. O ile jesteśmy gotowi je zażyć. Przyjrzeć się owej tabletce, a potem ze spokojem ją połknąć.
Myślę, że tylko stając przed ścianą, grubym murem, mamy możliwość i sposobność na to, aby się od niego odbić. Inaczej, gdy będzie wciąż w zasięgu wzroku, a nie dłoni, nigdy nie zacznie nam ta nadchodząca zapora przeszkadzać na tyle, aby coś z nią zrobić.
I może dobrze. Przyjdzie czas – będzie rada.
Tylko ostateczne dobicie do skały powoduje, że zaczynamy się przyglądać szczelinom, przez które można dokonać ucieczki. Lub zwyczajnie, na ową górę się wzbić i z góry popatrzeć na swój strach.
Najbardziej boje się raka, wypadku samochodowego i wojny.
I wtedy, gdy praktycznie zaczęłam gołymi rękoma kopać schron pod ową górą, kiedy moje dłonie krwawiły od zmagań, wstałam, otrzepałam się z ziemi i postanowiłam na tę wielką, przerażającą górę się zwyczajnie wspiąć. Nie z mozołem, a wielką uważnością.
Niestety zasobność mojej pamięci jest zbyt wielka i szczegółowa.
Obrazy „Róży” i „Wołynia” są po tylu latach we mnie wciąż jak żywe.
To wielki talent zrobić filmy, które sprawią, że zostają w człowieku tak intensywnie na całe życie. Jednak, kiedyś, gdzieś w przestworzach, się z tym Smarzowskim rozprawię, bo dolał oliwy do ognia. Pogrożę Mu palcem przed nosem. Powoli i dosadnie.
Pierwszym etapem wspinania się na górę swojego strachu była ucieczka.
Chciałam uciekać stąd natychmiast. Zrozumiałam, że wielu sprawom możemy w życiu dopomóc. Zarówno w dobrym kierunku jak i złym. Jednak los jest nam z góry przesądzony.
A jak mówi fizyka, to co będzie, już tak naprawdę się stało. Więc pomimo wielu naszych starań, koleji zdarzeń nie odwrócimy.
Kiedy przekładam przed oczami swoje życie, jak klatki filmu, przypominam sobie ile razy powinnam już patrzeć na Was z chmur. Ile razy każdy z nas uciekł śmierci spod jej szponów.
A jednak wciąż jesteśmy. Bo tak zapisał dla nas los.
Pamiętam jak przy kuchennym blacie, kiedy ja chciałam się pakować i wyruszać, mój mąż powiedział mi – Jeśli coś ma się stać, to się stanie. Jeśli Ktoś ma odejść teraz, to uciekając przed wojną się śmiertelnie przewróci.
Przypomniał mi się wtedy fragment wywiadu, w którym kobieta wymienia koleżanki z obozu koncentracyjnego. Te, które wraz z Nią przeżyły. I w dalszej rozmowie przytacza Ich historie. Historie i koniec Ich żywota. Wtedy myślisz sobie – przeżyć obóz i umrzeć tak banalnie?
Pierwszym etapem mojej wspinaczki na górę lęku i strachu było oswojenie myśli o przeznaczonym nam losie.
Że czasami przed losem nie ma ucieczki. A czasami na szczęście jej nie ma.
Może gdyby udało nam się przed nim uciec, odmieniłby się na gorsze.
Tylko akceptacja, zrozumienie, szukanie sposobu wyjaśnienia, bez względu na to jak bardzo nierealny się staje, może nas uwolnić z histerii.
Kolejnym etapem wspinaczki była śmierć.
Śmierci boję się panicznie. Potrafię zastygnąć w bezruchu na jakiś czas, zupełnie tego nie kontrolując, gdy o niej pomyślę. Tylko w mojej głowie nie jest to przepływająca myśl, a w ciągu jednej sekundy, całe rozbudowane obrazy z podziałem na role.
Zatem wojna przyniosła jeszcze bardziej spotęgowaną myśl o śmierci i o wszechogarniającej nas trwodze bombowej. Myśl o cierpieniu moich dzieci, na który nie mam wpływu.
Ten lęk, który postawił mnie przed górą tak wielką, jakiej do tej pory nie było dane mi ujrzeć spowodował, że odnalazłam w życiu spokój.
Przez pierwsze dni kładłam się z dziećmi przed snem i myślałam…
A gdyby dziś o czwartej nad ranem wybuchła bomba i gdyby wszystkiego miał nadejść koniec? Co byłoby wówczas istotne?
Czy poleżałabym z nimi zaledwie chwilę goniąc do kuchni na dole? Czy pocałowałabym na prędce ich ciepłe buźki i leciała do innych, naglących spraw?
Potem myślałam tylko o tym co dobrego już nas spotkało…
Że już tyle lat dane mi było Ich prowadzić przez ten świat. Że już tyle kanapek z twarogiem przyszło mi zjeść. I całą młodość odbębnić. Że emocji tyle zaznać, tyle pestek po czereśniach w trawę wypluć…
Że jeśli nawet już nadejdzie ten czas, to jakże dobrze było mieć to życie, niż nie mieć go wcale… Albo inne. A ja miałam takie i aż jego tyle…
Zamiast żałować tego co poprzez śmierć byłoby mi zabrane, doceniać to, co już zostało mi przed tą śmiercią dane.
Wspięłam się na czubek góry mojego lęku już jakiś czas temu.
Siedzę na tym szczycie i patrzę z góry na swą podróż. Ależ jestem dumna.
Ale przede wszystkim szczęśliwa. Wdzięczna losowi, że dał mi ten strach. Tę wielką panikę.
Gdyby nie nadeszła, nigdy nie zaczęłabym wspinać się ku górze.
Nadal żyłabym z lękiem przed śmiercią. Lękiem przeszkadzającym w życiu, jednakże dającym się zepchnąć czasami, choć na chwilę, na bok. Aby nabrać tchu.
Dzięki temu, że przyszedł w formie, w której nie dane mi było go zrzucić z barykady, musiałam podjąć z nim walkę. Choć walka jest błędnym określeniem.
Odbyłam z moimi lękami i strachami piękną podróż. Podróż z rozmową, oburzeniem, zagorzałą dyskusją ale i śmiechem. Podróż z zaskoczeniem. Że moje myśli, mój światopogląd może wejść w takie jaskinie i wzniesienia.
Droga powrotna była równie przyjemna. Trzymałam mój lęk za rękę. Mocno. Aby nie uciekł.
Bo teraz już mi nie przeszkadzał. Teraz go rozumiałam.
Szkoda byłoby mi go zostawić. Tak wiele mi dał.
Mówią, że w momencie śmierci przychodzi nieopisana rozkosz. Kiedy w to uwierzysz, zaczynasz naprawdę żyć! A ja chcę żyć naprawdę!
Nie ograniczona przez lęki i strach. Chcę brać to co przychodzi i wiedzieć, że to najlepsze co mogło przyjść.
Mija czas, a ja każdego dnia po kilka razy przystaje i myślę sobie – gdyby dziś w nocy, o czwartej nad ranem wybuchła bomba i zabrała wszystko to, co teraz byłoby istotne…
To nadaje zupełnie inny życia bieg.
Zatem nie uśmiechaj się, gdy lęk minie, zacznij się uśmiechać do lęku, wtedy nie będzie musiał odchodzić. Ale najpierw wejdź z nim na tę górę.
Czasami mam ochotę wziąć za rękę tych, którzy stoją na dole i powiedzieć – chodź, widok z góry jest zjawiskowy.

Zaraz obok myśli o bombie, która pozwoliła mi zaprzyjaźnić się z lękiem śmierci, przychodzi mi myśl o chlebie…
Pamiętam opowiadany przez kobietę z Auschwitz sen o chlebie.
Śniło Jej się, że ma cały chleb na własność. Cały bochenek chleba tylko dla siebie.
Wtedy myślę, że mogę iść do piekarni i kupić cały bochenek.
Dla siebie, i po całym dla moich najbliższych.
Mieć chleb dla siebie. To się ludziom śniło.
Dziś, w świecie pełnym wyrzuconych bochenków chleba, sny nie są już takie piękne…
A ja siedzę na szczycie i przyglądam się temu z góry.
Chodź. Weź w plecak bochenek i dołącz.
Uwierz mi, nic więcej Ci nie potrzeba…





6 odpowiedzi na “góra chleba”

  1. Tez mam wiele lęków , wypadki wiec baaardzo rzadko prowadzę auto 🙁 lęk przed śmiercią nasilił mi się po urodzeniu dziecka .. myśle ze cała masa ludzi się z czymś takim zmaga, tylko niektórzy działają mimo tego leku a niektórzy się wycofują. A co do snu o chlebie .. aż mnie ciarki przeszły.. a teraz ludzie narzekają ze nie maja kasy na nowy telefon :-/ kiedy my się obudzimy i zaczniemy doceniać to co mamy? Pozdrawiam

  2. Jak prawdziwie napisane… Zwłaszcza ten chleb daje do myslenia, kiedys to bylo marzenie, a teraz dla większości zbytek wyrzucany do smieci… Musze lepiej planowac posilki, bo tez marnuje niestety.

  3. Niewyobrażalny strach we mnie się obudził. Jakby ktoś obudził potwora pływającego w mojej krwi. Miałam wrażenie , że niosę lęk moich przodków , którzy wojny doznali , poczuli, zginęli lub przeżyli. Opowiadali o niej – wtedy była ona daleka, jednak przerażająca. Kiedy spojrzałam jej w oczy, sparaliżowała mnie. Jakby moje korzenie się przebudziły, jakby wszystkie traumy rodowe we mnie się obudziły. Potrzebowałam czasu. Na oddech . Ale i na plan- paszporty, trasa, plany od a do z. Na wszelki wypadek. Co spakuję? Czy zdążę? Na co ja czekam ? Z marzeniami, aspiracjami, celami? Nie ma co czekać. Lęk nieprzepracowany nieświadomie pokrywam złością. Trzeba było zacząć prace, żeby nikogo nie zeżreć, nie zgnieść moich Dzieci, Męża, o których taj się boję! Nadal pracuję nad nim, nie lubię helikopterów lecących koło mojego domu. Nie lubię głośnych samolotów. Widzę wszystkie filmowe ujęcia bombowców. Oddycham. Postanowiłam postanowić być szczęśliwa. Dla zdrowia swojego i mojej Rodziny. Nad tym też pracuję. Odkryłam , że pomaganie pomaga, że brak kontroli jest dla mnie najwyższym stopniem kontroli swoich zapędów, że nie chce już nic odkładać, że mogę rzeźbić moja codzienność własnym nastawieniem.

  4. Dziękuję … zacznę oswajać.

    Wojna wzbudza we mnie paraliż, gdzie uciekać, jak spakować do plecaka ciepły dom, bezpieczeństwo, jak ochronić dzieci. Mam te myśli kilka razy dziennie, boję się nieustannie co zrobię jeśli …

    Oprócz tego boję także utraty rodziców pomimo tego, że sama już mamą jestem. Boję się, że nie znajdę sobie miejsca gdy mojego Tatka i Mamuś zabraknie. Doceniam każde chwile z Nimi…

  5. Dzieciństwo mojej babci przypadło na czasy wojny. Marzeniem było najeść się do syta ziemniaków ze skwarkami. Czasem sobie o tym przypominam, gdy za bardzo martwi mnie galopująca inflacja. Wciąż stać mnie na to, co lubię. Powinnam się z tego cieszyć, cieszę się, ale i tak myślę ” a co jeśli żywność, kredyt, paliwo będą jeszcze droższe?”. Szczęście zależy od punktu widzenia. Ciężko jest oswoić te strachy.

Skomentuj Pan Marko Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.