Czytałam w ostatnich dniach swoim dzieciom „Oskara i Panią Różę”.
I choć pojawiło się tam wiele pięknych i ważnych słów, o których zaraz napiszę, Ich najbardziej zaciekawił pocałunek z języczkiem.
– A jaki to jest Mamo ten pocałunek?
– No jak kiedyś będziecie zakochani to wtedy spróbujecie.
– Ale przecież musimy przećwiczyć wcześniej. Pokaż nam.
– Mamy ze swoimi dziećmi się tak nie całują…
Pytań było jeszcze wiele, szczególnie przy rozdziale kiedy Oskar ma lat 20 i 30 i rozpoczyna życie z Peggy Blue.
Udało się nam zatem poruszyć wiele kwestii podczas czytania Erica Emmanuela Schmitta.
„Myśli, których się nie zdradza, ciążą nam, zagnieżdżają się, paraliżują nas, nie dopuszczają nowych i w końcu zaczynają gnić. Stajesz się składem śmierdzących myśli, jeśli ich nie wypowiesz.”
Z biegem lat maleje mi ochota na wykrzyczenie każdemu tego co myślę. Za to rośnie chęć rozmawiania o tym, co mnie boli. I niekoniecznie w drugiej osobie, a przede wszystkim we mnie samej.
Myślę, że tak rozpoczęta rozmowa, jeśli mamy mądrego przy sobie rozmówcę jest kluczem owego „wykrzyczenia światu”. Bo ten krzyk, który musi nastąpić, aby oczyścić duszę, musi mieć w sobie niezwykłą mądrość. Nie da się krzyczeć po głupiemu. Bo to co wykrzyczane i wyrzucone innym, wróci z podwójną siłą i gnić będzie również podwójnie.
Wydaje mi się, że każdy z nas, kto nauczy się mówić o swoich lękach, smutkach, bólach, nigdy nie będzie chciał poprzestać. Jeśli poczuje lekkość jaka następuje po wydobyciu z siebie owego ciężaru…
Niestety nie każdy komu chcemy powierzyć to, co w nas gnije jest na to gotów.
Zawsze mamy możliwość wyboru. Jeśli natomiast chcemy wyznać to akurat tej osobie i nikomu innemu, odnajdźmy drogę do zrozumienia. Pozwólmy mu nauczyć się przyjmować nasze wypowiedziane myśli tak, aby nie chciał użyć ich przeciwko nam. To nie raz zapewne niezwykle długa i mozolna praca, okupiona nerwami i bezsilnością. Jednak to najważniejsza z życiowych nauk. Zdobyć wiedzę i zdolność wypowiadania swoich myśli. Myśli dotyczących nie tyle świata, co świata jaki dzieje się w nas samych.
Bardzo często po wypowiedzeniu ich, znikają na długie lata, czasami na całe życie, choć wcześniej trapiły każdego dnia…
Z tymi myślami człowieka jak z paterą z owocami.
Jeśli masz tam jabłka, banany, cytryny, kaki, mandarynki i któreś z nich zaczynają gnić to co robisz?
Zjadasz je i tym zatruwasz się jeszcze bardziej? Dokładasz do nich kolejne kupione owoce?
A pamiętaj jeszcze o tym, że te które leżą obok tych już gnijących lubią się tą zgnilizną zarazić.
Tak też z myślami, które męczą. Jeśli trawisz je każdego dnia, to jakbyś jadła tę zgniłą mandarynkę.
Jeśli zostawisz, to nie będzie miejsca na nowe, a może i lepsze myśli, bo te pogniłe zajmą całą Twoją głowę vel paterę. A jeśli nawet upchniesz nowe, to zgniłe, zarażą wszystkie inne które tkwią dookoła. Nowe i te stare…
Za każdym razem, wyobraź sobie tę myśl jako taki zgniły owoc w Twojej głowie. Weź go zwyczajnie i wyjmij. Najdelikatniej jak potrafisz…
A propo’s słów przypomniał mi się taki fragment, który kiedyś zapisałam…
Tyle mamy.
Mamy mowę. Słowa. Tyle słów możemy użyć.
W tylu formach. Tyle drugiemu powiedzieć. Wyjaśnić.
Tyle żartów stworzyć. A i do tych już raz wymyślonych pamięcią sięgnąć i na nowo wypowiedzieć.
Tyle słów piosenek wyśpiewać. Tyle wierszy napisać. Choćby do szuflady.
Dzieciom do snu szeptać.
Niewypowiedzianą miłość wypowiedzieć.
Słowami pocieszyć. Słowami podbudować. Słowami zganić i słowami przeprosić.
Mamy mowę a wraz z nią omówić możemy swoje szczęście przy kuchennym stole.
Tyle mamy.
Mamy słuch.
I usłyszeć to, co wypowiedziane.
Powiedzieć „ciii” kładąc palec na ustach i wsłuchać się w to, co mówi do nas dźwiękiem.
Usłyszeć podczas krojenia jak chrupie skóra na świeżo wypieczonym chlebie. To też mowa.
I miarowy oddech śpiących domowników.
Usłyszeć w sklepowej kolejce która kasa otwarta będzie. To dość zbawienne słowa XXI wieku.
Wiatr za oknem, śnieg pod stopami, żaby w stawie, skrzypienie roweru.
To najpiękniejsze na świecie „Mamo!”. Pierwszy raz tego dnia i czterdziesty.
„Próbowałem tłumaczyć rodzicom, że życie to taki dziwny prezent. Na początku się je przecenia: sądzi się, że dostało się życie wieczne. Potem się go nie docenia, uważa się, że jest do chrzanu, za krótkie, chciałoby się niemal je odrzucić. W końcu kojarzy się, że to nie był prezent, ale jedynie pożyczka.
I próbuje się na nią zasłużyć.”
I choć chciałoby się nauczyć nasze dzieci cenienia życia ponad miarę ich tymczasowych możliwości i potrzeb, to nie należy robić tego nazbyt mocno. Czasami tylko wspominać, że piękne, że warte, że dobre.
Bo czyż nie jest to taka kolej rzeczy…? Jeśli młody człowiek pozna ulotność życia, albo będzie się nad nią zastanawiał to nadal będzie tym samym młodzieńcem? Może tak właśnie ma być aby było dobrze…
Skąd Ktoś Kto całe życie pochyla się nad błogosławieństwem istnienia, będzie mógł być pochylony nad nim naprawdę? Tylko ten, Kto nie raz odrzuci ową myśl, lub przy niej nie przystanie, wróci do niej z pokorą i wtedy zrozumie naprawdę. Istotę danej nam pożyczki.
„Jeśli będę zajmował się tym, co myślą głupcy, nie będę miał czasu na to, o czym myślą ludzie inteligentni.”
Ja w swoim życiu nauczyłam się bardziej dzielić ludzi na dobrych i złych (czytaj:chamów lub wampirów energii) niż na mądrych i głupich. O wiele bardziej interesuje mnie w drugim człowieku nie jego mądrość a jego dobroć.
Bo jakże opisać swoje życie będąc pomiędzy wielką inteligencją pełną złośliwości i wrogości?
Czyż nie lepiej otaczać się dobrem i serdecznością, a po wiedzę sięgać kiedy tylko czujemy ową potrzebę…
Myślę sobie też, że ten cytat mocno łączy się z pierwszym…
Jeśli będziesz przebywał między złymi ludźmi, Twoje wnętrze będzie na tyle zaśmiecone, że na nic ich inteligencja… Nie będzie na nią miejsca, bo miejsce zajmie myśl o zaburzonych emocjach. Nieczystych i negatywnych. Otaczając się dobrymi ludźmi jesteśmy gotowi na przyjęcie każdej możliwej ilości wiedzy.
To oczywiście opis wyboru, bo jakże często udaje się nam w życiu spotkać człowieka z dobrocią i inteligencją.
O takiego należy dbać.
A na głupotę ludzką machać ręką i jak to mawia moja Mama „srał to pies Córeczko!”.
I ona to mówi z takim przekonaniem, że ja odkładam słuchawkę i mam wolną głowę.
Działa to jak zaklęcie. Spróbujcie.
„Są dwa rodzaje bólu, Oskarku. Cierpienie fizyczne i cierpienie duchowe.
Cierpienie fizyczne się znosi. Cierpienie duchowe się wybiera.”
Hmm… Trudno dopowiedzieć w krótkich zdaniach, bo czyż nie o tym napisałam wszystkie swoje książki?
Czyż nie ten przekaz właśnie miały nieść?
Że jeśli chcesz być szczęśliwy, to wystarczy wybrać szczęście mając wybór pomiędzy szczęściem i nieszczęściem… Często niełatwe zadanie. Ale wyboru trzeba dokonać zdecydowanie i cierpliwie w tym wyborze tkwić.. Nie rezygnować. Wtedy zawsze się udaje.
„Właściwie nie boję się nieznanego. Tylko trochę szkoda mi tracić to, co znam.”
Piękne. Mówi o życiu wszystko, w każdym jego aspekcie.
Na koniec zostawię cytat, który kojarzy mi się z myślą jaka towarzyszyła mi pisząc w „sierpniu” rozdział „noc”…
„Kto powiedział, ze noc jest od spania? Nie, nie, proszę państwa, noc jest właśnie od niszczenia sobie życia. Od analiz tego, co było już i tak zanalizowane milion razy. Od wymyślania dialogów, na które i tak nigdy się nie odważymy. Noc jest od tworzenia wielkich planów, których i tak nie będziemy pamiętać rano. Noc jest od bólu głowy do mdłości, od wyśnionych miłości.”
Ten temat zastanawiał mnie od zawsze… Ileż podczas życia człowieka rysuje się w naszej głowie dialogów, których nigdy nie przeprowadzimy… Ileż wizualizacji tych słów? Ileż zwrotów akcji?
Jakże w tych myślach błyszczymy bystrością. Ach!
Gdyby dało się tak przeprowadzić życie rozmowami jakie się w tej głowie tworzą…
A może właśnie lepiej dzieje się bez nich… Bo kto tam wie, czy spokojny nie okazałby się nazbyt porywczym chamem a ten porywczy nerwus chodzącą dobrocią..
Więc jak w życiu, dla jednego lepiej dla innego gorzej…
Ale jest na to wspólna rada… Myśleć dłużej zanim się odpowie. I na spokojnie… Na spokojnie moi Drodzy…
Gdy czytam… słowa, Twoje, szukam siebie. Przyznam Ci się Ju, że czasem się boję. Bo ja to żadne kryształ jestem co go palcem trącisz i zawsze wyda piękny, czysty, dźwięk. Mnie nosi od strony, gdzie myślę co robię, co i jak mówię, co piszę, po bezmyślność straszną. I najgorzej mi z tą bezmyślnością, wiesz? Bo ja ją potem analizuję, ja potem myślę, że po cholerę tę gębę otwierałaś. Mówić dużo, szybko, oj tak proszę bardzo, ale słowa dać zawsze takie po które gdy w nocy chciałabym sięgnąć bez smutku, że znów ten jęzor, nawywijał, to moje pragnienie wielkie. Dlatego nie raz boje się czytać, bo wiem że pokora mi przyjdzie na myśl, że nostalgia mnie weźmie. Ale wybieram od lat i tak wchodzenie w to twoje patrzenie na świat, bo ja naprawdę robię z tych słów użytek, raz mniejszy raz większy. Raz mrugnę do siebie okiem w lustrze i pomyślę dobra robota dziewczyno, a czasem psiknę na siebie płynem szybko zmyje zacieki i nawet spojrzeć nie chcę.
Póki co więcej tego oka niż tylko szmatą przejechania…
Ta książka…. Oskar i Pani Róża… czytałam ją synkowi mojego kuzyna gdy ten miał lat 6. Teraz jest dorosły, w seminarium, a książkę i moje czytanie pamięta do dzis. Czas przeczytać ja swoim dzieciom, tylko gdzie ta książka? Po przeprowadzkach gdzieś zaginęła 🙁 piękna wzruszająca opowieść i Twoje słowa <3
Ja trafiłam na nią pierwszy raz w latach nastoletnich. Całe życie siedzi mi w głowie.
Przepiękne wydanie ma teraz tej książki wydawnictwo Znak.